czwartek, 23 lipca 2015

MIESZKANIEC: Pani Aniu, dziękujemy!

Zaskoczyła mnie wiadomość, iż pani Anna Machalica-Pułtorak oddaje prezesostwo w Stowarzyszeniu Otwarte Drzwi. Wiedziałem, że nosiła się z zamiarem przekazania steru organizacji młodym, ale – widząc i podziwiając jej energię – nie sądziłem, że stanie się to już teraz. Gdy jednak poznałem powody, które skłoniły ją do przyspieszenia tej decyzji zrozumiałem, że – znając swoją wartość - właściwie nie mogła postąpić inaczej. Myślę, że Czytelnikom „Mieszkańca” nie trzeba Otwartych Drzwi specjalnie przedstawiać. Przypomnę, że powstało w 1995 r., a swoje programy adresuje do młodych ludzi zagrożonych wykluczeniem społecznym – bezdomnych, bezrobotnych, niepełnosprawnych, nie uczących się, biednych, pochodzących z dysfunkcyjnych rodzin, wychowanków domów dziecka. Z pomocy Stowarzyszenia skorzystało w minionych latach z sukcesem ponad 30 tys. osób. Bezdomni znaleźli swój dom, bezrobotni pracę, niepełnosprawni – miejsce w społeczeństwie, a wszyscy – poczucie własnej wartości, przyjaciół i szacunek. Ogromna w tym zasługa pani Anny. Nie można powiedzieć, że jej pasja nie była doceniana. Stowarzyszenie, którego do tej pory była twarzą, cieszy się opinią organizacji innowacyjnej, poszukującej wciąż nowych rozwiązań. Otrzymało szereg prestiżowych nagród i wyróżnień, w tym nagrodę specjalną Ministra Pracy i Polityki Społecznej, tytuł Dobrej Praktyki PFRON, wyróżnienie w konkursie na Inicjatywę Obywatelską Pro Publico Bono. Nie przeszkadzało to jednak urzędnikom rzucać mu od czasu do czasu przysłowiowe kłody pod nogi, w związku z czym często proste na pozór sprawy urastały do rangi wielkich problemów. Pani Anny długo to nie zrażało. Kłopoty mobilizowały, a największą nagrodą była satysfakcja z pracy. W końcu jednak postanowiła powiedzieć: dość. Czarę goryczy przepełniły ostatnie wydarzenia. Najpierw z czysto biurokratycznych względów Otwartym Drzwiom odmówiono dotacji. Po interwencjach PFRON przyznał się do błę- du i nawet przeprosił, ale równocześnie pojawiły się zarzuty wobec Zakładu Aktywności Zawodowej osób niepełnosprawnych pod nazwą Galeria „Apteka Sztuki”. Z powodu przekroczenia wskaźnika zatrudnienia personelu w stosunku do osób niepełnosprawnych o 1,7%(sic!), cofnięta została koncesja na jego prowadzenie. Do urzędników nie przemawiały wyjaśnienia, że w trakcie urlopu macierzyńskiego i wychowawczego pracownicy zatrudniona została osoba na zastępstwo. W procedurach odwoławczych wszystkie instancje podtrzymały niekorzystną dla Stowarzyszenia decyzję, mimo że taki wskaźnik nie obowiązuje w innych budżetowych instytucjach. Uda- ło się uzyskać tylko tyle, że „Apteka Sztuki” jest nadal prowadzona, do zwrotu pozostaje jednak 1 mln zł długu i jej przyszłość - mimo iż legitymuje się najwyższą efektywnością zatrudnienia wśród wszystkich takich zakładów w Polsce! ̶ wciąż jest zagrożona. Trudno się dziwić Pani Ani, że nie może się z tym wszystkim pogodzić. „Po 20 latach pracy(…) okazało się, że cały dorobek stracił rację bytu. Niebyt, czarna dziura, co jeszcze? A faktycznie przecież, realnie, udało nam się stworzyć nowy model skutecznego wspierania osób niepełnosprawnych i przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu” – pisze w liście pożegnalnym. Miałem okazję współpracować z panią Anną przy różnych jej inicjatywach, dlatego chciałem Jej serdecznie podziękować za dzia- łalność w Stowarzyszeniu w imieniu własnym oraz tysięcy ludzi, którym pomogła. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Ale są tacy, których zastąpić jest niezwykle trudno. Gdy wokół tyle przykładów obojętności, tacy społecznicy, jak Pani Machalica-Pułtorak, przywracają wiarę w człowieka. Cieszę się, że Pani Ania nie rozstaje się ze Stowarzyszeniem do końca i jako Honorowy Prezes będzie wspierała nowe kierownictwo swoimi radami i doświadczeniem.

Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl

środa, 1 lipca 2015

MIESZKANIEC: Praski Inny Świat

17 czerwca byłem, jak wielu Prażan, w Teatrze Powszechnym na spotkaniu podsumowującym wielomiesięczne konsultacje w sprawie rewitalizacji wybranych fragmentów prawobrzeżnej Warszawy. „Mieszkaniec” w poprzednim numerze zdał relację z tego wydarzenia, ale i ja chciałbym się podzielić z Czytelnikami swoimi refleksjami. Z głosów, które padły podczas spotkania wynika, że rewitalizacja budzi nie tylko wiele nadziei, ale też liczne obawy. Źródłem nadziei są inwestycje – głównie w poprawę warunków mieszkaniowych, ochronę środowiska, rozwój przedsiębiorczości, kulturę, turystykę i wypoczynek, na które miasto chce wydać do 2022 r. 1,4 mld zł, a nawet – jak zapowiedział wiceprezydent, Michał Olszewski, o 200-300 mln zł więcej, bo wciąż szuka się dodatkowych możliwości finansowych. Źródłem obaw są konsekwencje zmian. Mówi się, że podmiotem rewitalizacji ma być człowiek, a nowa infrastruktura – jedynie narzędziem. Ładnie brzmi, ale czy po rewitalizacji nie wzrosną dramatycznie czynsze? Czy Praga, Kamionek, inne miejsca nie utracą swego lokalnego kolorytu, który dla wielu mieszkańców też jest wartością? Czy przetrwa tu „inny świat”, nieznany po lewej stronie Wisły, w którym sąsiadki zajmują się na zmianę swoimi dziećmi i gotują obiady dla kilku rodzin? Czy nie będzie coraz więcej ogrodzonych osiedli, zielonych i zadbanych, ale zamkniętych dla „obcych” podwórek? Czy coraz bogatsza oferta dla ludzi i rodzin z różnymi problemami nie spowoduje, że mieszkańcy, którzy nieźle sobie radzą, będą się coraz bardziej oddalać od tych, którzy tego nie potrafią? Co z kamienicami, które nie zostały objęte programem rewitalizacji, a też są w kiepskim stanie? Jak widać, pieniądze i dobre intencje władz – szczególny szacunek mam dla M. Olszewskiego za jego zaangażowanie w program rewitalizacji – to nie wszystko. Ważne, by mieszkańcy nie mieli poczucia, że ktoś chce ich uszczęśliwić na siłę. Tak jak stało się to parę miesięcy temu, kiedy na murach kamienic w okolicach Stalowej, Małej, Inżynierskiej, czy Bazaru Różyckiego pojawiły się wydruki obrazów wielkich mistrzów (akcja francuskiego happenera). Po dwóch dniach zostały zdrapane, bo nikt mieszkańców wcześniej nie zapytał, czy taki pomysł im się podoba. W sprawie rewitalizacji pytano, ale tak właściwie to nie wiadomo, do jakiej części mieszkańców te pytania i informacje dotarły. Zatem wdrażanie programu będzie wymagało wielkiej delikatności i wyczucia. Wykwaterowani na czas remontów lokatorzy muszą mieć pewność, że wrócą do swoich mieszkań, że będzie ich na nie stać, że miasto się nimi zaopiekuje. Jest też kwestia poziomu edukacji, o co się wielokrotnie upominałem. Dzieci na Pradze czy Targówku nie są przecież głupsze od swoich rówieśników z innych dzielnic, a jednak tutejsze szkoły mają od lat wyniki wyraźnie gorsze, niż szkoły w pozostałych dzielnicach. Bez długofalowego planu wyrównywania poziomu edukacji szkolnej ludzie stąd będą uciekać i żaden program rewitalizacji ich nie zatrzyma. Zajmujące się dziećmi organizacje pozarządowe stale borykają się z problemami finansowymi. Ich rola w przeciwdziałaniu wykluczeniu społecznemu, a taki jest przecież jeden z głównych celów rewitalizacji, w niesieniu pomocy, zwłaszcza dzieciom, jest nadal nie do przecenienia. Prezydent Olszewski przyznał, że dla zaspokojenia wszystkich potrzeb, pieniędzy musiałoby być trzy razy więcej. Dlatego uważam, że oprócz 7-letniego programu rewitalizacji powinien powstać jego drugi etap. Hanna Gronkiewicz-Waltz za 3,5 roku przestanie być prezydentem. Na następną kadencję, jak zapowiedziała, nie zamierza kandydować, ale następnej ekipie trudno byłoby się z takiego długofalowego planu – o ile byłby zaakceptowany przez mieszkańców  ̶  wycofać. Na koniec – jest zasadnicza różnica między tym, czy Praga pozostanie, czy też przeciwnie: stanie się „innym światem”.

Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl