wtorek, 13 listopada 2012

ECHO TARGÓWKA: Patrioci i "prawdziwi patrioci"


Święta narodowe powinno się obchodzić z rodziną, na piknikach, imprezach artystycznych, odwiedzając muzea i miejsca pamięci, a jeśli na ulicy - to oglądając defiladę żołnierzy lub dziewcząt - mażoretek. Tak właśnie, podobnie jak w latach poprzednich, miałem zamiar spędzić 11 listopada - ale tym razem zdecydowałem inaczej. Wziąłem udział w prezydenckim marszu "Razem dla Niepodległej".
Dołożyłem swoją małą cegiełkę do tworzenia wizerunku nowoczesnej, przyjaznej i optymistycznej Polski, w której potrafią ze sobą współpracować ludzie o różnych poglądach politycznych, światopoglądzie czy pochodzeniu etnicznym. Niedaleko od naszego marszu szedł inny marsz, którego uczestnicy na swoich transparentach i w hasłach wieszali przeciwników politycznych, lżyli prezydenta i premiera, dzielili Polaków na "katolików i Polaków prawdziwych" oraz na całą, niegodną miana patrioty, resztę. Część "prawdziwych patriotów", kierując się głoszoną przez siebie wiarą i pragnąc uczcić pamięć twórców niepodległości, obrzuciła policję kamieniami, koszami na śmieci, butelkami i co tam wpadło w rękę. Gdyby nie inicjatywa Prezydenta, narodowcy i chuligani zawładnęliby Warszawą i pretendowali do reprezentowania opinii publicznej. To się jednak nie udało i myślę, że nie uda się także w roku przyszłym i następnych, jeśli tylko zwykli, trzeźwo myślący warszawiacy pokażą, że też potrafią wyjść na ulicę.
To było na serio, a teraz bardziej żartobliwie. W samym prezydenckim pochodzie nie niesiono praktycznie żadnych transparentów, ale na trasie co i raz pokazywały się produkty obywatelskiego zaangażowania i wyobraźni. Zaraz przy wyjściu z placu Piłsudskiego powitał nas trzymany przez dwóch panów transparent: "Ruscy agenci do Moskwy".
Nagle obok mnie wyrósł jak spod ziemi Roman Giertych i witając się powiedział: "Nigdy nie przypuszczałem, Panie Marszałku, że spotkamy się w jednym pochodzie!".
Słuszność tego wezwania nie budziła wątpliwości. Jedyny problem to wskazanie, kto jest ruskim agentem. Wzrok i determinacja obu panów upewniała, że na pewno tych niegodziwców wytropią. Jakoś się przemknąłem. Parę metrów dalej nastąpiła zmiana klimatu. Na plakacie napis: "TVN nie łże!". Czytałem trzy razy, czy to nie pomyłka, bo przecież dziecko wie, że TVN łże, ale stało, jak byk. Skołowany przeszedłem kilkadziesiąt metrów i nagle zrozumiałem: takie wredne hasło mogli wznieść tylko ruscy agenci! Rzuciłem się więc wstecz, aby ich przygwoździć, ale płynący do przodu tłum poniósł mnie przed siebie. Nie zdążyłem jeszcze otrząsnąć się z doznanych wrażeń, gdy oczom mym ukazał się widok tak straszny, że gdybym był dzieckiem, co noc budziłbym się z krzykiem. Na wielkim bilbordzie, na tle jakichś pokrwawionych fragmentów ciał, uśmiechał się do mnie Bronisław Komorowski, przedstawiony jako promotor aborcji. Przygnieciony tym wstrząsającym odkryciem zacząłem przemyśliwać o wyemigrowaniu z kraju, przynajmniej do czasu, gdy premierem zostanie prof. Gliński, ale po namyśle doszedłem do wniosku, że nie chcę jednak wyjeżdżać na zawsze. Jakieś tam patriotyczne uczucia się we mnie ciągle kołaczą. Na szczęście z tych ponurych myśli wyzwolił mnie kolejny transparent z napisem : "Bronisław, Polskę zbaw!". Więc jednak nie wyjadę, zostanę z Wami, drodzy Czytelnicy.
I tak posuwałem się do przodu, chłonąc coraz to nowe przekazy, gdy nagle obok mnie wyrósł jak spod ziemi Roman Giertych i witając się powiedział: "Nigdy nie przypuszczałem, Panie Marszałku, że spotkamy się w jednym pochodzie!".
"No cóż" - odrzekłem cytując Słonimskiego - "Polska to taki wspaniały kraj, w którym wszystko jest możliwe. Nawet zmiany na lepsze". 

Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: gazetaecho.pl

czwartek, 8 listopada 2012

MIESZKANIEC: Działkowcom potrzebny Mojżesz

Wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie działek pracowniczych przyprawił wielu działkowców o ból głowy, a niektórych nawet o palpitację serca. Bo też jest się czym martwić. Trybunał zakwestionował przecież kilkadziesiąt przepisów - praktycznie całą ustawę. Dał wprawdzie 18 miesięcy na uchwalenie nowych przepisów, ale to jeszcze niczego nie załatwia, a poza tym cztery miesiące już minęły. Wszystkie partie polityczne natychmiast zadeklarowały, że działkowców skrzywdzić nie dadzą. No pewnie, w końcu to kilka milionów głosów! Odkładając jednak na bok politykę, trzeba stwierdzić, że problem jest poważny. Wbrew niektórym krytykom, na ogół reprezentującym interesy łasych na działkowe tereny deweloperów, działki w centrach miast to nie dziwactwo, ale zielone płuca aglomeracji i miejsce aktywnego wypoczynku mieszkańców.
Z tych właśnie względów uznałem za konieczne stawić się na zebraniu działkowców z ogrodów przy ul. Waszyngtona, wysłuchać ich uwag i obaw oraz wziąć udział w dyskusji. Działkowcom chodzi głównie o trzy rzeczy: po pierwsze o niskie opłaty z tytułu dzierżawy gruntu (tak jak dotychczas), po drugie - o prawo do słusznego odszkodowania za majątek i nasadzenia w przypadku przeznaczenia terenu działek na cele publiczne i po trzecie o obowiązek gminy wskazania terenu zastępczego i pokrycie kosztów jego uzbrojenia. Prezeska ogrodów poinformowała, że Polski Związek Działkowców przygotował już nową ustawę i zaczyna zbierać pod nią podpisy, aby wnieść ją do Sejmu jako projekt obywatelski.
W dyskusji zwróciłem uwagę na kilka problemów. Trzeba zdać sobie sprawę, że skonstruowanie nowej, zgodnej z Konstytucją ustawy nie będzie zadaniem łatwym. Najprostsza rzecz, to znieść monopol Polskiego Związku Działkowców. Gorzej z ustaleniem wysokości opłat za dzierżawienie terenu pod działki w taki sposób, aby działkowców nie uderzyć po kieszeni. Ale najtrudniej będzie tak opracować przepisy, aby przypadki likwidacji działek były wyjątkiem, a nie stały się regułą.
Inna sprawa to ta, że w Sejmie pojawi się kilka projektów ustaw, bo oprócz związkowego swoje projekty szykują też partie polityczne. Możez tego powstać niezły zamęt i opóźnienie w rozpoczęciu prac, a czas nagli. Obecni na zebraniu przedstawiciele władz dzielnicy zwrócili jednak uwagę, że najlepszą gwarancją zachowania działek tam, gdzie są, jest opracowanie planu przestrzennego zagospodarowania Warszawy, a w tym planie zaznaczenie, że na terenie obecnych działek przewiduje się "tereny zielone urządzone".
Taka decyzja nie należy jednak do posłów, ale do dzielnicowych (opiniujących) i stołecznych (decydujących) radnych. Na spotkaniu obecni byli przedstawiciele wszystkich warszawskich partii politycznych, którzy jak jeden mąż zapewniali, że działki były, są i będą, jednak bardzo szybko zaczęli się spierać, kto jest większym obrońcą ludu działkowego. Nie wróży to najlepiej...
Dyskusja po wystąpieniach oficjalnych była bardzo ciekawa, ale przybrała nieoczekiwany obrót, gdy jeden z mówców zaczął cytować Stary Testament, szczególnie mocno odwołując się do roli Mojżesza. Sala próbowała go wyklaskać, ale ja go zrozumiałem - działkowcy są dzisiaj jak Izraelici: z tyłu Trybunał (faraon), przed nimi termin (Morze Czerwone). Bez Mojżesza ani rusz.

Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: Mieszkaniec.pl