czwartek, 25 lipca 2013

MIESZKANIEC: Poseł sobie rymnął

Lato skłania do poruszania tzw. tematów lekkich. Zawsze zastanawiał mnie, a momentami wręcz frapował język parlamentarny. Jeśli przypomnimy sobie słowa wieszcza: "Chodzi mi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa"(dla zapominalskich: Juliusz Słowacki - "Beniowski"), po czym posłuchamy, co i jak mówią posłowie, to ich język może i jest giętki, ale jaka się kryje za nim myśl - często trudno odgadnąć.
Weźmy za przykład ostatnią debatę budżetową. Debata budżetowa należy do najważniejszych w parlamencie, posłowie powinni więc być do niej dobrze przygotowani, by nie trwonić cennego czasu Wysokiej Izby. I otóż dowiedzieliśmy się od prominentnej posłanki opozycji, że to nie jest projekt ustawy budżetowej, a bańka budżetowa. Zdaniem innego posła, budżet jest tak kruchy jak choinkowa bombka, wystarczy ścisnąć i pęknie. Kolejny stwierdził, że napisany został w oparciu o fusy z ministerialnych kaw i karcianych wróżb. Następny sobie rymnął mówiąc, że budżet koalicji PO-PSL, to paragrafy, działy i rozdziały, żeby ludziska w Polsce nie wiedziały, gdzie się pieniądze podziały. Pewna posłanka przeszkadzała przemawiającemu przedstawicielowi koalicji, krzycząc co chwila, że ten budżet to kabaret i upominając go, by nie kłamał tak bezczelnie. Jej kolega klubowy najpierw dowodził: to, co budowaliście, to nie zielona wyspa, ale może bagno, z piękną, wspaniałą, kwitnącą na zielono roślinnością bagienną. Czyli jesteśmy na bagnie. By za chwilę ostrzec: byliśmy na zielonej wyspie, ale niestety czeka nas pustynia.
Coś tu na bakier z logiką.
Powtarzano, iż ten budżet jest abstrakcją, obłudą, fikcją. Kłopot w tym, że mało kto proponował, jak go poprawić. No, chyba że uznamy za taką propozycję skasowanie w kalendarzu grudnia (sic!), żeby szpitale nie miały kłopotów z pieniędzmi.
Po atakach opozycji, nastąpiła kontrofensywa koalicji. Mówiono, że opozycja ekonomię myli z astrologią. Na szczęście prognozy jakoś się nie sprawdzają. (Oj, ostrożnie, bo nowelizacja budżetu blisko!).
Ktoś zastanawiał się, jak prowadzić poważny dyskurs w takich warunkach i powołał się na ojca, który go przestrzegał: Nie kop się, synu, z koniem. Owszem, możesz, ale przyjemność żadna. Padł zarzut o zastępowaniu merytorycznej dyskusji sztuczkami poniżej pasa.
Czy tak jest co roku? Sięgnąłem do stenogramu z zeszłorocznej debaty budżetowej, by sprawdzić, czy wtedy było tak samo. Otóż, było. Posłanka Beata S.: Projekt budżetu nie jest realny - to jest tylko jakaś atrapa. Instrument doraźnej gry politycznej. Poseł Janusz P.:To jest bełkot. Bardziej wiarygodnie brzmi dla mnie Pismo Święte. Mówię to, jako człowiek niewierzący. Armand R.: Patrząc na ten budżet - totalna lipa, totalna katastrofa. Andrzej R. zwrócił się do ministra Rostowskiego w te oto słowa: Czy aby na pewno jest pan profesjonalistą, jakim się pan często mieni, czy też jest pan przysłowiowym bajkopisarzem opowiadającym bajki, jak pan premier, o zielonej wyspie? A może jest pan brytyjskim tajfunem, który rozszalał się w sferze polskiego zadłużenia? A może, panie ministrze, jest pan magikiem, a być może i sztukmistrzem z Londynu, dla którego wskaźniki makroekonomiczne w budżecie i tak nie mają większego znaczenia? Pański budżet na rok 2012 wygląda jak królik wyciągnięty z kapelusza. Porównał też ministra do Nikodema Dyzmy.
I tak toczą się te dialogi na cztery nogi. Przewidziała je już wiele lat temu Agnieszka Osiecka, pisząc: "Gadu, gadu, gadu - nocą, baju, baju, baju - w dzień".

Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl

czwartek, 4 lipca 2013

MIESZKANIEC: Facet z honorem


Adam Grzegrzółka, burmistrz Białołęki podał się do dymisji po tym, jak został zatrzymany przez policję za jazdę na rowerze pod wpływem alkoholu (0,9 promille). Smutny to fakt.  Alkoholizm jest plagą, z którą w Polsce nie potrafimy się uporać. Nietrzeźwi kierowcy samochodów doprowadzają do wielu tragedii na drogach. Nietrzeźwi rowerzyści nie są wprawdzie równie wielkim zagrożeniem - sami nie zabijają, ale swoim nieprzewidywalnym zachowaniem, np. jazdą wężykiem, stwarzają na jezdni niebezpieczne sytuacje i są pośrednimi sprawcami groźnych wypadków. Słusznie więc ich także obowiązuje kodeks drogowy. Przepisy mówią, że gdy rowerzysta ma więcej niż pół promila alkoholu w organizmie, mamy do czynienia z przestępstwem i nie ma co dyskutować na ten temat.
Walka z pijanymi kierowcami przypomina walkę z wiatrakami, ponieważ nie spotykają się oni z powszechnym potępieniem społecznym. Bić się w piersi powinny zwłaszcza osoby publiczne, które wzajemnie rozgrzeszają się z jazdy na podwójnym gazie, a gdy zostaną przyłapane, zachowują się często buńczucznie i próbują uniknąć odpowiedzialności. Mieliśmy takie przypadki, niektóre zostały sfilmowane przez dziennikarzy, wśród parlamentarzystów, radnych, burmistrzów wielu miast. Koledzy stają za nimi murem, wymyślają różne karkołomne usprawiedliwienia. Nikt nie traci z tego powodu funkcji.
Na tym tle przypadek Adama Grzegrzółki jest wyjątkowy i choć z jednej strony - smutny, to z drugiej - paradoksalnie, budujący. Facet zachował się z honorem! Policjanci, którzy go zatrzymali, podkreślali, że był grzeczny, kulturalny, wypełniał polecenia. Złościł się nie na nich, lecz na siebie. Potem przeprosił swoich wyborców i prezydent miasta. Powiedział, że takie zdarzenie nie powinno absolutnie mieć miejsca i że poniesie konsekwencje z tym związane. Jakże inaczej zareagowała znana dziennikarka zatrzymana w mniej więcej tym samym czasie na warszawskich ulicach, również na rowerze (1,1 promille), która - jak donoszą media - zrugała policjantów, twierdziła, że jako dziennikarka nie powinna zostać zatrzymana, powołując się na szereg znajomości groziła im zwolnieniem z pracy, mówiła, że doszło do wielkiego nadużycia, bo wypiła tylko jedno piwo itp.
Modelowe zachowanie byłego już burmistrza Białołęki wobec policjantów, jego skrucha, pokajanie się przed wyborcami o tyle mnie nie dziwią, że jako senator poznałem go z jak najlepszej strony, gdy był wiceburmistrzem na Pradze Południe. Wybierałem się do niego z jakąś sprawą, spytałem więc znajomych polityków, jakiego rodzaju to człowiek. Usłyszałem, że sztywny i nieużyty. Okazało się, że rzeczywiście nie jest to tzw. brat-łata. Za to dobrze zna przepisy i ściśle je stosuje. Jest rzetelny w tym, co mówi i robi. Ma swoje zdanie. Nie kręci. Może dlatego uchodził za nieużytego. Nie zdziwiłem się też, że awansował na burmistrza Białołęki. Jego kariera została przerwana. Myślę jednak, że przewinienie, którego się dopuścił - aczkolwiek niewątpliwe - nie wynikało z alkoholowych skłonności. No i mimo wszystko co innego zasiąść po spożyciu alkoholu za kierownicą samochodu, a co innego na rowerze. Dlatego uważam, że nie powinniśmy go skreślać. Po pewnym okresie karencji powinien wrócić, moim zdaniem, do pracy w sektorze publicznym, bo się do tego nadaje. Rozstając się więc z Adamem Grzegrzółką jako burmistrzem Białołęki nie mówię mu: żegnaj. Mówię do zobaczenia i dziękuję za postawę i klasę, jaką wykazał w tej przykrej dla siebie sytuacji.

Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl