Adam Grzegrzółka, burmistrz Białołęki podał się do dymisji po tym,
jak został zatrzymany przez policję za jazdę na rowerze pod wpływem
alkoholu (0,9 promille). Smutny to fakt.
Alkoholizm jest plagą, z którą w Polsce nie potrafimy się uporać.
Nietrzeźwi kierowcy samochodów doprowadzają do wielu tragedii na
drogach. Nietrzeźwi rowerzyści nie są wprawdzie równie wielkim
zagrożeniem - sami nie zabijają, ale swoim nieprzewidywalnym
zachowaniem, np. jazdą wężykiem, stwarzają na jezdni niebezpieczne
sytuacje i są pośrednimi sprawcami groźnych wypadków. Słusznie więc ich
także obowiązuje kodeks drogowy. Przepisy mówią, że gdy rowerzysta ma
więcej niż pół promila alkoholu w organizmie, mamy do czynienia z
przestępstwem i nie ma co dyskutować na ten temat.
Walka z pijanymi
kierowcami przypomina walkę z wiatrakami, ponieważ nie spotykają się oni
z powszechnym potępieniem społecznym. Bić się w piersi powinny
zwłaszcza osoby publiczne, które wzajemnie rozgrzeszają się z jazdy na
podwójnym gazie, a gdy zostaną przyłapane, zachowują się często
buńczucznie i próbują uniknąć odpowiedzialności. Mieliśmy takie
przypadki, niektóre zostały sfilmowane przez dziennikarzy, wśród
parlamentarzystów, radnych, burmistrzów wielu miast. Koledzy stają za
nimi murem, wymyślają różne karkołomne usprawiedliwienia. Nikt nie traci
z tego powodu funkcji.
Na tym tle przypadek Adama Grzegrzółki jest
wyjątkowy i choć z jednej strony - smutny, to z drugiej - paradoksalnie,
budujący. Facet zachował się z honorem! Policjanci, którzy go
zatrzymali, podkreślali, że był grzeczny, kulturalny, wypełniał
polecenia. Złościł się nie na nich, lecz na siebie. Potem przeprosił
swoich wyborców i prezydent miasta. Powiedział, że takie zdarzenie nie
powinno absolutnie mieć miejsca i że poniesie konsekwencje z tym
związane. Jakże inaczej zareagowała znana dziennikarka zatrzymana w
mniej więcej tym samym czasie na warszawskich ulicach, również na
rowerze (1,1 promille), która - jak donoszą media - zrugała policjantów,
twierdziła, że jako dziennikarka nie powinna zostać zatrzymana,
powołując się na szereg znajomości groziła im zwolnieniem z pracy,
mówiła, że doszło do wielkiego nadużycia, bo wypiła tylko jedno piwo
itp.
Modelowe zachowanie byłego już burmistrza Białołęki wobec
policjantów, jego skrucha, pokajanie się przed wyborcami o tyle mnie nie
dziwią, że jako senator poznałem go z jak najlepszej strony, gdy był
wiceburmistrzem na Pradze Południe. Wybierałem się do niego z jakąś
sprawą, spytałem więc znajomych polityków, jakiego rodzaju to człowiek.
Usłyszałem, że sztywny i nieużyty. Okazało się, że rzeczywiście nie jest
to tzw. brat-łata. Za to dobrze zna przepisy i ściśle je stosuje. Jest
rzetelny w tym, co mówi i robi. Ma swoje zdanie. Nie kręci. Może dlatego
uchodził za nieużytego. Nie zdziwiłem się też, że awansował na
burmistrza Białołęki. Jego kariera została przerwana. Myślę jednak, że
przewinienie, którego się dopuścił - aczkolwiek niewątpliwe - nie
wynikało z alkoholowych skłonności. No i mimo wszystko co innego zasiąść
po spożyciu alkoholu za kierownicą samochodu, a co innego na rowerze.
Dlatego uważam, że nie powinniśmy go skreślać. Po pewnym okresie
karencji powinien wrócić, moim zdaniem, do pracy w sektorze publicznym,
bo się do tego nadaje. Rozstając się więc z Adamem Grzegrzółką jako
burmistrzem Białołęki nie mówię mu: żegnaj. Mówię do zobaczenia i
dziękuję za postawę i klasę, jaką wykazał w tej przykrej dla siebie
sytuacji.
Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl