Niestety, moje obawy, że temat śmieci, który do
niedawna wydawał się w Warszawie marginalny, będzie nam zaprzątać głowę
jeszcze długo, potwierdziły się. Krajowa Izba Odwoławcza nakazała miastu
zmianę warunków przetargu na wywóz śmieci, ponieważ preferowały one
Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania, które obsługuje ok. 30 proc.
warszawskiego rynku śmieci. W tej sytuacji nowy system nie będzie mógł
ruszyć od 1 lipca. Ratusz się z tym pogodził i nie zamierza odwoływać się do sądu.
Prezydent dała sobie czas do końca roku na zorganizowanie i
rozstrzygnięcie nowego przetargu, a do tego czasu będzie "prawie po
staremu", to znaczy spółdzielnie, wspólnoty, mieszkańcy mogą zawrzeć
umowę na wywóz śmieci z dowolną firmą (miasto zakłada, że będzie to ta
sama firma co do tej pory, w sumie jest ich 81), tyle że skomplikuje się
przepływ pieniędzy. Spółdzielnia lub wspólnota pobierze je od lokatorów
i przekaże do kasy miejskiej (mieszkańcy domków jednorodzinnych zrobią
to samodzielnie), a miasto zapłaci firmom. Jest to wariant przewidziany w
ustawie na wypadek, gdy gmina "nie realizuje obowiązku odbierania
odpadów komunalnych od właścicieli nieruchomości", z prawnego punktu
widzenia nie ma się więc do czego przyczepić. Jak wiadomo jednak "prawie robi wielką różnicę...".
Mieszkańcy, którzy już pozrywali umowy z firmami, obawiają się, że nie
wszystkie będą zainteresowane ich odnowieniem, chociaż Hanna
Gronkiewicz-Waltz, która po zdymisjonowaniu wiceprezydenta Jarosława
Kochaniaka przejęła nadzór nad reformą śmieciową, zapewnia - po
spotkaniach z przedsiębiorcami - że tak.
Obiecuje też mieszkańcom i właścicielom nieruchomości, że nie będą
musieli niczego sami załatwiać z firmami. Wszystko zrobią za nich
urzędnicy. A na wypadek awaryjnych sytuacji, gdyby firma nie przyjechała
po śmieci, miasto będzie miało do dyspozycji śmieciarki.
Dodatkowy czas należy wykorzystać na konsultacje ze spółdzielniami
mieszkaniowymi, które uskarżały się na niedostateczne uwzględnienie ich
uwag. Pojawiają się jednak nowe pytania i wątpliwości.
Skoro nic się nie zmieni (te same firmy, te same pojemniki, ta sama
częstotliwość odbioru), to dlaczego mają być nowe stawki opłat za wywóz
śmieci? Wprawdzie niższe niż te przyjęte przez radnych w marcu (ratusz zaproponował 10 zł od osoby, co potwierdza, że w marcu przyjęto stawki
zbyt wysokie - 19 zł od osoby), ale jednakowe dla wszystkich,
uśrednione, co oznacza, że niektórzy zapłacą mniej niż do tej pory, inni
za to więcej. Jedni więc stracą, inni zyskają i znowu będzie grupa
niezadowolonych. Nie prościej byłoby pozostawić do końca roku
dotychczasowych kwot i zrobić wszystko po kolei? To znaczy najpierw
rozstrzygnąć przetarg na wywóz śmieci, a dopiero potem ustalić jednolite
opłaty dla mieszkańców. Po co nam "powtórka z rozrywki" i jeszcze
większe zamieszanie? Po wpadce, która się przydarzyła, trzeba zrobić
wszystko, by uniknąć kolejnej. Tym razem nie ma już pośpiechu. Ustawa
nie mówi, jak długo może trwać stan przejściowy. Na zeszłotygodniowym
posiedzeniu rady miasta zaproponowałem w związku z tym dwie rzeczy. Po
pierwsze, aby dodatkowy czas wykorzystać na konsultacje ze
spółdzielniami mieszkaniowymi, które uskarżały się na niedostateczne
uwzględnienie ich uwag. Po drugie zaś, aby nowy system wprowadzać w
Warszawie etapami. Zróbmy najpierw przetarg w kilku dzielnicach, a
dopiero po kilkumiesięcznym testowaniu - w pozostałych. Jeśli coś będzie
szwankować, pojawią się problemy, to będzie je można wyprzedzająco
rozwiązywać. Rozstrzygnięcie wszystkiego w jednym przetargu i
wprowadzenie reformy śmieciowej od razu w 18 warszawskich dzielnicach
oceniam - sądząc z dotychczasowych doświadczeń - jako ryzykowne. A
przecież chodzi też o to, by uczyć się na błędach. Niektórzy uważają, że
przesunięcie rewolucji w śmieciach może mieć i dobre strony. Wszak
"Mądry Polak po szkodzie..."Bywa i tak. Niestety, zapewnienia urzędników, że opanują sytuację, jakoś mi nie wystarczają.
Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.gazetaecho.pl
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.gazetaecho.pl