piątek, 21 marca 2014

MIESZKANIEC: Najlepsze mięso w Warszawie


Handlować zaczęto tu jesienią 1944 r., zaraz po wkroczeniu Armii Czerwonej na Grochów. „Można było tu dostać najlepsze mięso w całej Warszawie, ponieważ przyjeżdżali tu gospodarze ze wsi. Wszystko było świeże i przygotowywane na miejscu, wydawane prosto z furmanki. Pół Warszawy przyjeżdżało wtedy na Szembeka po mięso. (…)” „W czasach kiedy brakowało wszystkiego, co dodawało uroku życiu, chodziłam z mamusią na bazar Szembeka i kupowałyśmy tam stare, zagraniczne guziki. Można było dostać każdy rodzaj; z masy perłowej, pozłacane, czy kryształowe. Piękne guziki z błękitnego kryształu potrafiły zrobić z sukienki kreację.”Warszawiacy przypominają, że w czasach PRL był tu odzieżowy salon stolicy. W markowe ubrania zagraniczne, które trafiały do Polski z UNRRY albo od krewnych z Zachodu na Szembeku zaopatrywali się podobno m.in. Marek Hłasko i Agnieszka Osiecka. Leopold Tyrmand kupował tu słynne kolorowe skarpetki, a Andrzej Stasiuk skórzaną kurtkę „motocyklówę.”
Od tamtych czasów wiele się zmieniło. Władze miasta postanowiły „ucywilizować” bazary. Na początku lat 90. zawiązała się „na Szembeku” spółka kupców i producentów, która wygrała przetarg na dzierżawę części terenu i rozpoczęła tu inwestycje. Ambitna koncepcja realizowana jest etapami.
Obecnie zakupy – artykułów spożywczych i przemysłowych, świeżych warzyw i owoców – można robić także pod dachem, w nowoczesnym przeszklonym budynku, który wraz z przyległościami (stare pawilony, stragany) zapewnia funkcjonowanie około 300 podmiotom gospodarczym. Powierzchni zadaszonej będzie przybywać. Trwa właśnie rozbudowa istniejącej hali o nowy budynek (z podziemnym parkingiem), w którym mają się znaleźć głównie sklepy sieciowe branży przemysłowej oraz restauracje. W następnym etapie zadaszona zostanie przebiegająca przez środek targowiska ulica. Powstanie więc nowoczesny pasaż handlowy. Czy oznacza to koniec bazaru – jak wieszczą niektórzy? Czy nowa galeria handlowa nie będzie świecić pustkami? (Część bazarów tak
skończyła). Czy swoisty klimat i duch tego miejsca, które są wartością samą w sobie, nie przepadną? Mirosław Sztyber, prezes spółki, zapewnia, że tradycyjny handel stąd nie zniknie. Będą giełdy kwiatowe, wyrobów regionalnych, sadzonki, nowalijki, warzywa i owoce sprzedawane bezpośrednio przez producentów rolnych od lat związanych z „Szembekiem”. Klienci po staremu będą mogli „wejść w towar”, dotknąć go, powąchać, posmakować. Na pewno nie będzie to kolejny hipermaket w stylu Tesco, czy innych firm zagranicznych, gdzie oferuje się wszędzie mniej więcej to samo. Inwestycja realizowana jest przez polski kapitał małych i średnich przedsiębiorców, polskiego wykonawcę, za pieniądze polskich banków spółdzielczych. Jeśli zaś chodzi o klientów, prezes liczy, że oprócz tych, którzy od lat robią tu zakupy, dzięki zwiększeniu oferty towarowej oraz wydłużeniu godzin pracy pojawią się nowi, zwłaszcza ze średniego i młodego pokolenia. Uczestniczyłem w uroczystości wmurowania kamienia węgielnego pod nowy budynek. Odbyła się ona z wielkim hukiem – dosłownie. Gości witali Bracia Kurkowi w kontuszach, wśród nich brat Mirosław
Sztyber, a mistrzem ceremonii był Gniewko Rokosz-Kuczyński, marszałek – ceremoniarz Warszawskiego Bractwa Strzelców Kurkowych im. Jana Kilińskiego. Grała pięknie i patriotycznie szkolna orkiestra. Na koniec oddano salwę. Galeria ma być gotowa pod koniec roku. Zatem przed prezesem Sztyberem i jego współpracownikami, autorami nowego wizerunku „Szembeka”, wielkie i odpowiedzialne zadanie. Mam nadzieję, że targowisko nadal będzie tętnić życiem i spełni oczekiwania nie tylko mieszkańców Grochowa, ale też znacznej części warszawiaków, którzy cenią sobie bazarowe klimaty, ale w bardziej nowoczesnym wydaniu, a malkontenci, jakich nigdy nie brakuje, nie znajdą powodów do satysfakcji. Są na to szanse i gorąco kibicuję prezesowi.

Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl

czwartek, 6 marca 2014

MIESZKANIEC: Złe skojarzenia

Dzisiaj trochę o ustawodawstwie. Jakiś czas temu zwrócił moją uwagę rządowy projekt ustawy o długim tytule: o udziale zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników we wspólnych operacjach lub wspólnych działaniach ratowniczych na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej. To jasne, że ustawa jest potrzebna, by nie dochodziło np. do takich sytuacji, że niemiecka policja przerywa na naszej granicy pościg za groźnymi bandytami, bo w Polsce nie może korzystać ze swoich uprawnień, podczas gdy oni bez przeszkód (dorobek Schengen) wjeżdżają do Polski i zanim polska policja zdąży zareagować, ślad po nich ginie. W takich przypadkach niemieccy funkcjonariusze powinni móc kontynuować pościg na terytorium Polski (oczywiście powiadamiając polskie władze). Albo z Rysów schodzi lawina, grzebie turystów. Z pomocą polskim ratownikom ruszają słowaccy nie oglądając się na brak przepisów, ale po drodze doprowadzają do tragicznego wypadku. Mamy więc poważne komplikacje, z których bez przepisów nie wiadomo jak wybrnąć. Albo płoną lasy na karpackiej granicy. Pomagają nam strażacy ze Słowacji i Czech. Podczas akcji tankują paliwo i środki gaśnicze. Ktoś musi za to zapłacić oraz pokryć koszty socjalne. Wiele podobnych i innych problemów występuje podczas współdziałania w walce z powodzią, czy innymi klęskami żywiołowymi. Uregulowania tych spraw wymaga Unia Europejska i nie budzi to wątpliwości. Podsumowując, ustawa reguluje sprawy ważne dla bezpieczeństwa ludzi i jest potrzebna. Tymczasem nie wszystkim się spodobała. Część ugrupowań w Sejmie ostro się sprzeciwiła. Dlaczego? Wyjaśnił to skierowany
do senatorów list otwarty, podpisany przez dwie znane osoby. Ustawę nazywają „ustawą o bratniej pomocy”, a wiadomo z czym się to nam kojarzy. Uważają one, że Sejm się sprzeniewierzył istocie swego powołania. Obawiają się reakcji, jakie może wywołać interwencja ludzi w niemieckich lub rosyjskich mundurach wydających Polakom rozkazy w swoich językach (tu nieporozumienie, bo Rosji jako państwa nieunijnego ustawa w części policyjnej nie dotyczy). Przypominają o tragicznych dla Polski doświadczeniach wynikłych z zapraszania obcych sił. Obawy te zostały przez autorów i zwolenników ustawy zlekceważone i potraktowane jako spiskowa obsesja. To prawda, że były przesadzone, ale czy do końca bezsensowne? Senat jednak wniósł do ustawy dwie istotne poprawki, które Sejm zaakceptował. Pierwsza dopuszcza do użycia broni przez obcych funkcjonariuszy wyłącznie na rozkaz polskiego dowódcy. Druga ogranicza katalog sprzętu, który mogą oni wwieźć do Polski. To jednak wszystkich wątpliwości nie usuwa. Weźmy np. przypadek wspólnego pilnowania porządku podczas zgromadzeń i imprez masowych – sportowych, muzycznych itd., w których biorą udział obywatele innych państw. Oczywiście, że lepiej byłoby, gdyby to niemiecki policjant szarpał się z awanturującym się niemieckim kibicem, ale gdy będzie to polski kibic, może dochodzić do spięć i różnych drażliwych sytuacji, choćby z powodu nieznajomości języka. Niemiecki policjant może przecież powiedzieć „raus!”, a wtedy… A co się stanie, gdy polskiego dowódcy nie będzie
w pobliżu, a obcy funkcjonariusz odda strzał? Nie chciałbym być w skórze ani jego, ani ministra spraw wewnętrznych. I jeszcze coś, czego nie udało się wyjaśnić w trakcie procesu legislacyjnego;
jakie akcje ratownicze lub interwencyjne wymagają pomocy przez 90 dni, albo i dłużej – a takie terminy zakłada ustawa? Osobiście nie boję się tej ustawy, ale mam nadzieję, że decyzje o zaproszeniu obcych funkcjonariuszy do działań na terytorium Polski będą podejmowane przez polskie władze z wielką rozwagą, więcej – ze wstrzemięźliwością.

Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl