środa, 27 maja 2015

ECHO TARGÓWKA: JOW-y? A co to takiego?

Zaskakujący sukces Pawła Kukiza sprawił, że język ojczysty wzbogacił się o kolejne słowo, a właściwie skrót: JOW. Pewnie już większość Czytelników wie, że nie ma to nic wspólnego ani z Jowiszem, ani z Jowitą, ale że jest to skrót , który w rozwinięciu brzmi: (J)ednomandatowe (O)kręgi (W)yborcze.
Nie jest to szczególna nowość w polskim systemie wyborczym. W taki sposób w 2011 r. wybieraliśmy senatorów. Polskę podzielono na 100 okręgów wyborczych i w każdym wybierano jednego senatora spośród wielu kandydatów. Do Senatu wchodził ten, który uzyskał największą liczbę głosów. Nie musiałaby to być więcej niż połowa, wystarczyło i 30%, byle tylko konkurenci dostali jeszcze mniej. Tak właśnie został wybrany autor niniejszego felietonu, choć łaskawi wyborcy zaszczycili mnie ponad połową głosów, oddanych na wszystkich kandydatów. Z kolei w 2014 r. po raz pierwszy okręgi jednomandatowe zastosowano także w wyborach do wszystkich - poza miastami powiatowymi - rad gmin. I również w tym systemie: kto dostał najwięcej głosów, ten uzyskiwał mandat. Nowość postulatu Pawła Kukiza nie polega więc na tym, że proponuje on zastosowanie JOW-ów po raz pierwszy, (bo już je stosujemy), ale na tym, że chciałby, aby w ten sposób wybierani byli wszyscy posłowie do Sejmu. Dlaczego? Co chce osiągnąć? Otóż Paweł Kukiz nie cierpi partii politycznych. W jednej ze swoich piosenek śpiewa: "To nie jest demokracja, tu rządzi partiokracja, trzeba chamom zabrać złoty róg". Jest przekonany, że jednomandatowe okręgi wyborcze spowodują rozpad partii politycznych, bo wyborcy będą wybierać bezpartyjnych, popularnych kandydatów i to tacy właśnie posłowie będą rządzić Polską. Rzeczywiście, kandydat wybrany w jednomandatowym okręgu jest bardziej związany ze swoimi wyborcami, łatwiej mogą go rozliczać z jego działalności. Również partia, która wystawia takiego kandydata, musi postarać się, aby był to "ktoś", bo inaczej nie dostanie mandatu. Obecny system wyborczy do Sejmu - zwany proporcjonalnym - pozwala zdobyć mandat tylko pod warunkiem, że kandydat znalazł się na jakiejś liście partyjnej, a partia ta na dodatek zdobyła co najmniej 5% głosów wszystkich wyborców. System ten blokuje drogę do Sejmu ciekawym indywidualnościom, utrudnia wejście na arenę polityczną nowym partiom, sprawia, że do Sejmu dostaje się sporo posłów spod znaku BMW - czyli biernych, miernych, ale wiernych. System proporcjonalny ma jednak dwie ważne zalety, których nie ma system JOW-ów. Po pierwsze, każda troszkę większa niż 5% ogółu grupa wyborców może mieć swoją - wyrażającą jej interesy - reprezentację w Sejmie. W systemie JOW-ów partia, która ma poparcie 5, 10, a nawet 20% może nie mieć ani jednego posła! Tak właśnie stało się w niedawnych wyborach w Wielkiej Brytanii. Druga zaleta systemu proporcjonalnego polega na tym, że jeśli w Sejmie dominują partie polityczne a nie setki indywidualności, łatwiejsze jest utworzenie stabilnego rządu, co dla funkcjonowania państwa ma zasadnicze znaczenie. I teraz pytanie: jak z tego wybrnąć? Co zrobić, aby zminimalizować wady obu systemów, a zmaksymalizować ich zalety? Rozwiązanie znaleźli praktyczni Niemcy. Od lat stosują system mieszany - połowa posłów wybierana jest w okręgach jednomandatowych, połowa z list partyjnych, przy czym system jest tak skonstruowany, że każda partia, która osiągnie określone poparcie społeczne, ma swoich reprezentantów w Bundestagu. Wyborca otrzymuje dwie listy. Na jednej są partie polityczne, a na drugiej po jednym kandydacie każdej partii oraz kandydaci bezpartyjni. Tym samym wyborca ma dwa głosy: jeden oddaje na partię, a drugi na konkretnego kandydata (z tej samej partii, z innej, albo na bezpartyjnego). Od lat jestem zwolennikiem wprowadzenia takiej ordynacji wyborczej w Polsce. Jest szansa, że dzięki zaproponowanemu przez Prezydenta Komorowskiego referendum ta korzystna zmiana zostanie wreszcie wprowadzona w życie. 
 
Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.tutargowek.pl

wtorek, 19 maja 2015

ECHO TARGÓWKA: Rewitalizacja prawego brzegu: Wielki skok czy mały kroczek?

Zżymałem się w ubiegłym roku na przeciągające się konsultacje w sprawie rewitalizacji Pragi i Targówka, zwłaszcza że toczyły się one w pewnej próżni. Prawie zawsze z sali padało sakramentalne pytanie: "No dobrze, ale ile miasto da na to pieniędzy?". Wreszcie wiadomo. Kwota nie rzuca na kolana - 1,4 mld zł do 2022 r., czyli po 200 mln rocznie. Biorąc pod uwagę skalę zaniedbań, chciałoby się znacznie więcej, ale w porównaniu z tym, jak prawobrzeżna Warszawa była traktowana wcześniej - dobre i to.Pojawiły się też konkrety na temat tego, co za te pieniądze zamierza się zrobić. Jest się z czego cieszyć - sala koncertowa na 1,8 tys. miejsc i siedziba dla orkiestry Sinfonia Varsovia, Centrum Kultury w pałacyku Konopackiego, modernizacja Teatru Baj, wiele inwestycji w infrastrukturę. Brakuje mi jednak odpowiedzi na pytanie, ile właściwie lat potrzeba, by Praga i Targówek zrównały się pod różnymi względami z innymi dzielnicami stolicy, przestały być ubogimi krewnymi? Jaką część potrzeb mieszkańców prawobrzeżnej Warszawy uda się dzięki programowi rewitalizacji zaspokoić? Przydałaby się dokładniejsza fotografia stanu zasobów mieszkaniowych na obu Pragach i Targówku, pokazująca, ile budynków jest do remontu, ile do rozbiórki, ile mieszkań nie ma centralnego ogrzewania, ciepłej wody, łazienki, ubikacji itd. Nie na wszystko jest tyle samo czasu. Uważam, że dla prażan kluczowe jest to, jak długo jeszcze ich dzieci będą wypadać na różnych egzaminach dużo gorzej niż ich rówieśnicy z lewego brzegu Wisły, a praskie szkoły będą uchodziły za najgorsze w Warszawie. Podczas konsultacji dzielnicowych 29 kwietnia jedna z uczestniczek zwróciła uwagę, że w programie praktycznie nie wspomina się o rozwiązaniu problemów edukacyjnych Pragi. Ma to się dziać niejako przy okazji zapobiegania i przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu, na który to cel przeznacza się znacznie więcej pieniędzy niż dotychczas. Wiele jednak zależy od tego, jak te fundusze zostaną rozdzielone. Czy szkoły zostaną lepiej wyposażone, dostaną więcej pieniędzy na zajęcia pozalekcyjne? Ważne jest też, na ile w realizację programu zostaną włączeni partnerzy społeczni, organizacje pozarządowe. Na Pradze i Targówku są one bardzo aktywne. Stowarzyszenia Q Zmianom, Otwarte Drzwi, Mierz Wysoko, Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy im. Kazimierza Lisieckiego, Serduszko dla Dzieci, czy inne, podobne, pomogły wyprostować drogi życiowe wielu dzieciom i dorosłym - skończyć szkołę, rozwinąć zainteresowania, zdobyć zawód, znaleźć pracę, dom, wyjść z osamotnienia i opuszczenia. Pomimo tych zasług, organizacje te borykają się z problemami finansowymi a nawet z szykanami. Na przykład stowarzyszeniu Otwarte Drzwi, które prowadzi m.in. ośrodek dziennego pobytu i rehabilitacji osób niepełnosprawnych, cofnięta została dotacja z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Powód? Przekroczono dozwoloną liczbę pracowników administracyjnych, ponieważ jedna z pracownic dostała długoterminowe zwolnienie lekarskie i trzeba było na jej miejsce zatrudnić inną, a kontrolerzy policzyli obie. Organizacjom trzeciego sektora potrzebne są więc nie tylko pieniądze, ale i ochrona przed różnymi absurdalnymi decyzjami administracyjnymi. Drugą równie istotną kwestią jest to, jak długo jeszcze będą istniały na prawym brzegu Wisły domy, w których nie da się godnie żyć, pozbawione podstawowych wygód i instalacji. Cieszy fakt, że w ciągu ostatnich 7 lat przybyło na Pradze i Targówku 800 mieszkań komunalnych.
Wątpliwości moje budzi jednak zapowiedź, że budownictwem mieszkaniowym mają się odtąd zajmować głównie TBS-y. Ma powstać 1700 nowych mieszkań, w tym 675 w kompleksowo zmodernizowanych kamienicach zabytkowych. Czy jednak będą one na kieszeń ludzi, którzy mieszkają dziś w tragicznych warunkach, w budynkach do wyburzenia? Przydałaby się dokładniejsza fotografia stanu zasobów mieszkaniowych na obu Pragach i Targówku, pokazująca, ile budynków jest do remontu, ile do rozbiórki, ile mieszkań nie ma centralnego ogrzewania, ciepłej wody, łazienki, ubikacji itd. Chodzi o to, byśmy nie epatowali się liczbami, lecz wiedzieli, czy realizując nowy program rewitalizacji robimy wielki skok, czy tylko mały kroczek i w którym miejscu będziemy za 7 lat. 

Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.tutargowek.pl