Kiedy będziecie Państwo czytać ten felieton, od 69. rocznicy Powstania
Warszawskiego minie tydzień. Ucichną już zapewne spory o sens
powstańczego zrywu i komentarze, dotyczące zachowania tłumu przy grobach
powstańców. Oto polski rytuał: na 7 dni przed i przez trzy dni po
kolejnej rocznicy w mediach się gotuje, trwa licytowanie się, kto jest
większym patriotą, patos leje się wiadrami - a potem zapada cisza,
trwająca przez pozostałe 355 dni. To cud, że żyjący jeszcze kombatanci
to wytrzymują, ale po prawdzie dzielność mają w genach. W tych dniach
przełomu lipca i sierpnia miałem okazję spotkać niektórych z nich i
usłyszeć kawałek "żywej" historii. Jak co roku wziąłem udział w
oddawaniu hołdu w miejscach walk i tragicznych wydarzeń, które w 1944 r.
miały miejsce na Pradze. Skromne to były spotkania, ale niezwykle
naturalne i wzruszające. Bo na Pradze, proszę Państwa, także było
powstanie. Krótkie, bo tylko 6-dniowe, ale krwawe i intensywne.
Zmobilizowano 6 tys. ludzi, ale jakąkolwiek broń miał tylko co
dwudziesty (!). Moja 93 - letnia dziś mama miała wtedy 24 lata i
pseudonim "Sarna". 1 sierpnia, zgodnie z rozkazem, o godzinie 17-ej
stawiła się w rzeźni na Sierakowskiego. Zgromadziło się tam wielu
żołnierzy AK. I po trzech dniach czekania rozeszli się - nie było dla
nich żadnej broni. Powstańcy na Pradze podjęli nierówną walkę - trzystu
zginęło, sześciuset zostało rannych. Dziś ci, którzy przeżyli i dożyli,
spotykają się przy tablicach z "kotwicą" AK, składają wieńce, wspominają
i modlą się. Wśród nich p. porucznik Barbara Kolińska, łączniczka, ps.
"Basia", urocza, starsza pani w wieku - mam nadzieję, że mi wybaczy tę
niedyskrecję - 91 lat. O wydarzeniach sprzed 70 lat opowiada tak, jakby
to było wczoraj. Wieńce składał z nami także wspaniały społecznik, p.
Tadeusz Burchacki, z zawodu inżynier, z zamiłowania historyk, inicjator
wmurowania w Warszawie około setki tablic, upamiętniających ważne
wydarzenia, w tym prawie połowy na Pradze.
Powstańcom warszawskim nie było łatwo dożyć dzisiejszych czasów. Nie tylko dlatego, że ginęli w walce, umierali od ran, tracili zdrowie. Wielu z nich musiało jeszcze przeżyć represje stalinowskie. Cudem udało się to Antoniemu Żurowskiemu, dowódcy powstania na Pradze. W 1945 r. zaufał władzy ludowej, ujawnił się i wzywał do ujawnienia swoich podwładnych. W rewanżu został aresztowany i skazany na karę śmierci. Odbity z transportu przez "żołnierzy wyklętych" ukrywał się przez następnych 11 lat (!), aż przyszła październikowa odwilż i został zrehabilitowany. Tego szczęścia nie miał Bronisław Chajęcki, który jako zastępca prezydenta Starzyńskiego dowodził cywilną obroną Pragi. Potem działał w konspiracji, a w 1945 r. zgłosił się do Ludowego Wojska Polskiego, gdzie przeszedł szlak bojowy i dosłużył się stopnia kapitana. Wszystko na nic. W 1948 r. został aresztowany i skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano.
Powstanie zakończyło się militarną i polityczną klęską, decyzję o jego wybuchu podjęto w oparciu o błędne rozpoznanie postępów Armii Czerwonej. Ale jeśli spytacie mnie o moje zdanie na temat przywódców Powstania, odpowiem słowami Papieża Franciszka: "A kim ja jestem, aby ich osądzać?". Nie przeżyłem pięciu lat okrutnej okupacji, nie oglądałem śmierci tysięcy ludzi, codziennie mordowanych na ulicach, w więzieniach i podwarszawskich lasach, nie oddychałem powietrzem i atmosferą tamtej Warszawy. Dziś moim obowiązkiem jest być z tymi, którzy przeżyli i poświęcić chwilę zadumy tym, którzy zginęli - żołnierzom i jeszcze liczniejszym cywilom. Tak było, jest i będzie.
Powstańcom warszawskim nie było łatwo dożyć dzisiejszych czasów. Nie tylko dlatego, że ginęli w walce, umierali od ran, tracili zdrowie. Wielu z nich musiało jeszcze przeżyć represje stalinowskie. Cudem udało się to Antoniemu Żurowskiemu, dowódcy powstania na Pradze. W 1945 r. zaufał władzy ludowej, ujawnił się i wzywał do ujawnienia swoich podwładnych. W rewanżu został aresztowany i skazany na karę śmierci. Odbity z transportu przez "żołnierzy wyklętych" ukrywał się przez następnych 11 lat (!), aż przyszła październikowa odwilż i został zrehabilitowany. Tego szczęścia nie miał Bronisław Chajęcki, który jako zastępca prezydenta Starzyńskiego dowodził cywilną obroną Pragi. Potem działał w konspiracji, a w 1945 r. zgłosił się do Ludowego Wojska Polskiego, gdzie przeszedł szlak bojowy i dosłużył się stopnia kapitana. Wszystko na nic. W 1948 r. został aresztowany i skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano.
Powstanie zakończyło się militarną i polityczną klęską, decyzję o jego wybuchu podjęto w oparciu o błędne rozpoznanie postępów Armii Czerwonej. Ale jeśli spytacie mnie o moje zdanie na temat przywódców Powstania, odpowiem słowami Papieża Franciszka: "A kim ja jestem, aby ich osądzać?". Nie przeżyłem pięciu lat okrutnej okupacji, nie oglądałem śmierci tysięcy ludzi, codziennie mordowanych na ulicach, w więzieniach i podwarszawskich lasach, nie oddychałem powietrzem i atmosferą tamtej Warszawy. Dziś moim obowiązkiem jest być z tymi, którzy przeżyli i poświęcić chwilę zadumy tym, którzy zginęli - żołnierzom i jeszcze liczniejszym cywilom. Tak było, jest i będzie.
Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl
P.S. W składaniu wieńców towarzyszyli nam kibice Legii. Niczego nie skandowali, nie palili rac, za to opiekowali się kombatantami. O kibicach mówi się na ogół nie najlepiej, więc dla równowagi przypominam i taką ich postawę.