czwartek, 29 sierpnia 2013

MIESZKANIEC: Trudna sztuka konsultacji

Są różne "mądre" słowa, które robią nagle zadziwiającą karierę. Stają się czymś w rodzaju wytrycha, który do wszystkiego pasuje. Niestety, w praktyce często nie pasuje
Coś takiego dzieje się ze słowem rewitalizacja. Trudno nim trafić do ludzi. I tak w Warszawie już od dawna dużo się mówi o rewitalizacji przy różnych oficjalnych, urzędowych okazjach. Ale właśnie - urzędowych. Z mieszkańcami, na ulicy, na spotkaniach trzeba rozmawiać inaczej. Tylko jak? I w ogóle, dlaczego stało się to problemem?
Wiadomo, że prawobrzeżna Warszawa odstaje pod wieloma względami od reszty dzielnic warszawskich. Swoje pomysły na jej ożywienie i tym samym polepszenie jakości życia mieszkańców (czyli właśnie rewitalizację, choć okazuje się, że nie wszystko co przekłada się na poprawę jakości życia, np. remonty kamienic, zalicza się do rewitalizacji - nie wiem, dlaczego) zgłaszają liczne organizacje społeczne, które działają na tym terenie. Ale potrzebne są pieniądze. Ratusz gotów jest je wyłożyć, tym bardziej, że i Unia Europejska dokłada się na takie cele. Tyle, że Ratusz ma własne koncepcje, często rozbieżne z tymi społecznymi, a chodzi o to, by połączyć i zgrać wszystkie inicjatywy, i w dodatku uzyskać dla nich akceptację mieszkańców, a przynajmniej jak najpełniej uwzględnić ich głos. Rzecz w tym, by do nich dotrzeć i wciągnąć do dyskusji, a to nie takie proste.
Otrzymaliśmy więc na razie opracowany przez Ratusz dokument "Założenia do Zintegrowanego Programu Rewitalizacji na lata 2014 -2020", który ma być poddany szerokiej konsultacji społecznej. Już sam tytuł trochę odstrasza, a przestudiowanie całego dokumentu wymaga dużego samozaparcia, a nawet słownika wyrazów obcych (patrz: ewaluacja). Ratusz potrafi być jednak samokrytyczny, więc zorganizował najpierw, z udziałem wiceprezydenta Michała Olszewskiego, konsultacje w sprawie...trybu konsultacji. Te właściwe mają się rozpocząć w drugiej połowie września i zakończyć po 1-2 miesiącach.
Z Założeń wynika, że siły i środki mają być skupione w części Pragi Północ, Pragi Południa oraz Targówka. Granica wybranego obszaru przebiega wzdłuż ul. Starzyńskiego do Ronda Żaba, ul. Św. Wincentego, ul. Samarytanka, ul. Gilarską, ul. Fantazyjną, ul. Radzymińską (na wysokości ul. Kraśnickiej) ul. Kraśnicką (do linii kolejowej), ul. gen. T. Rozwadowskiego, ul. Księcia Ziemowita, ul. Klementowicką, (w dół do ul. Rzecznej), ul. Rzeczną, ul. Księcia Ziemowita, ul. Dziewanny, (w prostej linii do ul. Siarczanej), ul. Siarczaną, następnie wzdłuż linii kolejowej do ul. Wiatracznej, al. Jerzego Waszyngtona do rzeki Wisły aż do ul. Starzyńskiego (proponuję wyrysować to sobie na mapie). W ramach tego obszaru wydzielono podobszary.
Nie do końca jasne są dla mnie kryteria wyboru. W Założeniach informuje się, że poprzedziły je rozmaite diagnozy, ekspertyzy i debaty z udziałem naukowców, przedstawicieli organizacji pozarządowych, urbanistów, architektów, planistów itp. Kluczem było z jednej strony znaczenie tych obszarów dla zrównoważonego rozwoju miasta, a z drugiej stopień ich degradacji. Jak sądzę, mieszkańcy obszarów pominiętych mogą być odmiennego zdania (i słychać, że już są), ale oni nie będą brali udziału w konsultacjach. A może też powinni?
W efekcie realizacji Programu ma nastąpić ożywienie społeczno-gospodarcze tych miejsc, rozwój turystyki i kultury (mam nadzieję, że ostateczną stałą siedzibę i kształt zyska wreszcie Muzeum Praskie), zwiększenie bezpieczeństwa mieszkańców oraz poprawa możliwości komunikacyjnych wewnątrz osiedli, a także integracja mieszkańców, zapobieganie i przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu.
Cele szczytne. Oby z dużej chmury nie było małego deszczu, a konkretne informacje - bez wytrychów - trafiły w porę do mieszkańców. Ratusz bardzo liczy m.in. na lokalną prasę, ale sam też musi się bardziej przyłożyć. 

Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl

czwartek, 8 sierpnia 2013

MIESZKANIEC: Praski sierpień

Kiedy będziecie Państwo czytać ten felieton, od 69. rocznicy Powstania Warszawskiego minie tydzień. Ucichną już zapewne spory o sens powstańczego zrywu i komentarze, dotyczące zachowania tłumu przy grobach powstańców. Oto polski rytuał: na 7 dni przed i przez trzy dni po kolejnej rocznicy w mediach się gotuje, trwa licytowanie się, kto jest większym patriotą, patos leje się wiadrami - a potem zapada cisza, trwająca przez pozostałe 355 dni. To cud, że żyjący jeszcze kombatanci to wytrzymują, ale po prawdzie dzielność mają w genach. W tych dniach przełomu lipca i sierpnia miałem okazję spotkać niektórych z nich i usłyszeć kawałek "żywej" historii. Jak co roku wziąłem udział w oddawaniu hołdu w miejscach walk i tragicznych wydarzeń, które w 1944 r. miały miejsce na Pradze. Skromne to były spotkania, ale niezwykle naturalne i wzruszające. Bo na Pradze, proszę Państwa, także było powstanie. Krótkie, bo tylko 6-dniowe, ale krwawe i intensywne. Zmobilizowano 6 tys. ludzi, ale jakąkolwiek broń miał tylko co dwudziesty (!). Moja 93 - letnia dziś mama miała wtedy 24 lata i pseudonim "Sarna". 1 sierpnia, zgodnie z rozkazem, o godzinie 17-ej stawiła się w rzeźni na Sierakowskiego. Zgromadziło się tam wielu żołnierzy AK. I po trzech dniach czekania rozeszli się - nie było dla nich żadnej broni. Powstańcy na Pradze podjęli nierówną walkę - trzystu zginęło, sześciuset zostało rannych. Dziś ci, którzy przeżyli i dożyli, spotykają się przy tablicach z "kotwicą" AK, składają wieńce, wspominają i modlą się. Wśród nich p. porucznik Barbara Kolińska, łączniczka, ps. "Basia", urocza, starsza pani w wieku - mam nadzieję, że mi wybaczy tę niedyskrecję - 91 lat. O wydarzeniach sprzed 70 lat opowiada tak, jakby to było wczoraj. Wieńce składał z nami także wspaniały społecznik, p. Tadeusz Burchacki, z zawodu inżynier, z zamiłowania historyk, inicjator wmurowania w Warszawie około setki tablic, upamiętniających ważne wydarzenia, w tym prawie połowy na Pradze.
Powstańcom warszawskim nie było łatwo dożyć dzisiejszych czasów. Nie tylko dlatego, że ginęli w walce, umierali od ran, tracili zdrowie. Wielu z nich musiało jeszcze przeżyć represje stalinowskie. Cudem udało się to Antoniemu Żurowskiemu, dowódcy powstania na Pradze. W 1945 r. zaufał władzy ludowej, ujawnił się i wzywał do ujawnienia swoich podwładnych. W rewanżu został aresztowany i skazany na karę śmierci. Odbity z transportu przez "żołnierzy wyklętych" ukrywał się przez następnych 11 lat (!), aż przyszła październikowa odwilż i został zrehabilitowany. Tego szczęścia nie miał Bronisław Chajęcki, który jako zastępca prezydenta Starzyńskiego dowodził cywilną obroną Pragi. Potem działał w konspiracji, a w 1945 r. zgłosił się do Ludowego Wojska Polskiego, gdzie przeszedł szlak bojowy i dosłużył się stopnia kapitana. Wszystko na nic. W 1948 r. został aresztowany i skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano.
Powstanie zakończyło się militarną i polityczną klęską, decyzję o jego wybuchu podjęto w oparciu o błędne rozpoznanie postępów Armii Czerwonej. Ale jeśli spytacie mnie o moje zdanie na temat przywódców Powstania, odpowiem słowami Papieża Franciszka: "A kim ja jestem, aby ich osądzać?". Nie przeżyłem pięciu lat okrutnej okupacji, nie oglądałem śmierci tysięcy ludzi, codziennie mordowanych na ulicach, w więzieniach i podwarszawskich lasach, nie oddychałem powietrzem i atmosferą tamtej Warszawy. Dziś moim obowiązkiem jest być z tymi, którzy przeżyli i poświęcić chwilę zadumy tym, którzy zginęli - żołnierzom i jeszcze liczniejszym cywilom. Tak było, jest i będzie.

Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl

P.S. W składaniu wieńców towarzyszyli nam kibice Legii. Niczego nie skandowali, nie palili rac, za to opiekowali się kombatantami. O kibicach mówi się na ogół nie najlepiej, więc dla równowagi przypominam i taką ich postawę.