Obchodziliśmy niedawno 90-tą rocznicę utworzenia Senatu. Dwa dni później brałem udział w uroczystościach 90-lecia Liceum im. B. Prusa przy ul. Zwycięzców. Prawie w tym samym dniu, 90 lat temu, na ul. Wiejskiej zbierał się odrodzony Senat, a kilkaset metrów dalej, na ul. Żurawiej, powstawało gimnazjum, nazwane później imieniem wielkiego pisarza. Rok 1922 – jakże trudne to były czasy, świeżo po wojnie bolszewickiej, szalejąca inflacja, powszechna bieda – i jednocześnie entuzjazm i upór w budowaniu wytęsknionej Polski. Ten stan ducha mało kto dziś rozumie, może tylko ci, którzy pamiętają odbudowę Warszawy po wojnie. Przeglądając materiały historyczne, przygotowane przez Kancelarię Senatu z okazji jubileuszu, natrafiłem na przemówienie, wygłoszone w 1932 r. w Senacie przez ówczesnego premiera, Aleksandra Prystora. Rok 1932 to szczytowy rok wielkiego kryzysu gospodarczego, zapoczątkowanego w USA i po pewnym czasie przeniesionego do Europy. Zupełnie jak teraz. Czytałem ten tekst z rosnącym rozbawieniem. Miałem niezwykle silne poczucie że już to gdzieś słyszałem! Cytuję: „Wkraczamy wraz z całym światem w czwarty rok kryzysu. We wszystkich państwach pogorszeniu ulegają dochody obywateli, spada produkcja i obroty gospodarcze. Te skutki kryzysu popsuły stosunki nie tylko wewnątrz poszczególnych krajów, ale i potargały więzy, łączące te kraje. Jak dotychczas, wszelkie próby przeciwdziałania skutkom kryzysu nie wydały rezultatów. Gotowość poniesienia koniecznych ofiar przez wszystkich dla wyjścia z trudnej sytuacji – bardzo powoli i opornie toruje sobie drogę. Liczne konferencje międzynarodowe nie doprowadziły do ustalenia solidarnego planu działania. Okazało się, że na terenie międzynarodowym nie jest łatwo znaleźć wspólny język i drogę wyjścia wobec sprzecznych interesów ekonomicznych i politycznych. Panowie Senatorowie rozumiecie, że skoro w krajach wysoko postawionych na szczeblu rozwoju gospodarki mamy do czynienia z potężnemi wstrząsami – Polska nie może być oazą dobrobytu. Nie okazaliśmy się jednak bezradni. W porównaniu z innymi krajami szanse nasze są lepsze. Pomimo ujemnego oddziaływania wydarzeń zagranicznych na nasze wewnętrzne położenie, zdołaliśmy uchronić nasz aparat ekonomiczny przed dezorganizacją i zapewnić sobie możność dalszej pracy nad poprawą sytuacji. Rząd od trzech lat z całą bezwzględnością broni naszej waluty i budżetu, co pozwala wszystkim pracować w atmosferze pewności.”
Tak jest! Toż to dokładny opis obecnej sytuacji w Unii Europejskiej i Polski na jej tle. Wystarczy uwspółcześnić trochę język i już nie będzie wiadomo, kto to mówił: 80 lat temu Prystor, czy dziś Jan
Vincent Rostowski? Lata mijają, ale w kryzysie rządzący zachowują się tak samo: ONI nabroili, NAS to dotknęło, ale MY damy sobie radę, bo jesteśmy lepszymi gospodarzami. No cóż, optymizm Prystora okazał się nadmierny, Polska nie wyszła z ówczesnego kryzysu jeszcze przez
wiele lat. A dziś? Pewności nie ma, ale jest szansa, że tym razem będzie inaczej.
P.S. Z okazji jubileuszu Liceum tamtejsi uczniowie i absolwenci
przedstawili zebranym spektakl słowno-wokalno-taneczny na poziomie którego nie powstydziliby się zawodowcy. Gratulacje!
Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: Mieszkaniec.pl
środa, 26 grudnia 2012
czwartek, 6 grudnia 2012
MIESZKANIEC: Przepraszam, czy tu biją?
Przemoc w rodzinie. Przez wiele lat temat tabu. Może czasami ktoś tam komuś
przylał, ale to tylko w nerwach, a tak naprawdę, moja pani, to wszystko z miłości. Stan świadomości społecznej oddawały także przysłowia: „jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije” czy „rózeczką Duch Święty dziateczki bić radzi”.
Od pewnego czasu nie wypada już jednak chwalić się znajomością tych ludowych porzekadeł. Parlament uchwalił ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie oraz o zakazie bicia dzieci. W szczególności ta ostatnia wywołała wiele kontrowersji, domagano się prawnej dopuszczalności klapsa, jako środka wychowawczego. Prawo musi być precyzyjne, więc już widzę odpowiednie
artykuły ustawy: „Art. 1. Zakazuje się bicia dzieci. Art. 2. Klaps nie jest biciem. Art. 3. Klapsem nazywamy uderzenie otwartą ręką w pośladki. Nie wolno uderzać kantem dłoni. Art. 4. Siła
uderzenia nie może przekraczać 1N (jednego niutona). Art. 5. Minister Edukacji w drodze rozporządzenia określi szczegółowe warunki wymierzania klapsa, a w szczególności ich dopuszczalną liczbę, zarówno jednorazową, jak dzienną i tygodniową”… itd., itp. Na szczęście nie poszliśmy tą drogą. A czy są efekty? Pewnie za wcześnie jeszcze na ogłaszanie sukcesu, ale pierwsze jaskółki już są. W styczniu br. na posiedzeniu senackiej komisji d.s. Rodziny i Polityki Społecznej jeden z senatorów szczerze wyznał: „Jestem tradycjonalistą,kocham swoją rodzinę. Kilka razy zlałem moje córki i one są mi do dzisiaj za to wdzięczne. Ale pogodziłem się z tą ustawą.” Trudny jest los senatora-tradycjonalisty, ale jak widać i jego można przekonać, że bicie dzieci to nie jest dobra tradycja, nawet jeśli córeczki same o to proszą. Przyjęte ustawy spowodowały wielki ruch w samorządach. Powstały specjalne zespoły do walki z przemocą w rodzinie, ofiarom i sprawcom zakłada się tzw. „niebieskie karty”, które zobowiązują odpowiednie organy do podjęcia działań, jest telefoniczna „niebieska linia”, gdzie przyjmowane są powiadomienia od ofiar lub świadków przemocy. A jak to wszystko działa w praktyce, mogliśmy dowiedzieć się na ciekawej konferencji, przygotowanej przez Rzecznika Praw Obywatelskich i Burmistrza Pragi-Południe.
Wypowiadali się urzędnicy, prawnicy, policjanci i społecznicy, ale „hitem” konferencji okazało się zaproszenie sześciu pań, ofiar przemocy, które odważnie pokazały swoje twarze, opowiedziały
o swojej gehennie, o tym, kto im pomógł, a kto nie i w jaki sposób wyzwoliły się i przerwały przemoc. Ich oceny były surowe, ale sprawiedliwe. Mówiły o dzielnicowych, którzy z zaangażowaniem pomagali, ale i o posterunku, na którym dyżurny radził wrócić do domu i zrobić mężowi kolację. O prokuratorze, który nie chciał podjąć dochodzenia, bo…nie było świadków(!). i o takim, który zapewnił dyskrecję i wykazał się wrażliwością w trakcie przesłuchania. O prawnikach, którzy poświęcają ofierze 5 minut, a potem kierują do swojej prywatnej kancelarii i o innych prawnikach, np. tych z Fundacji Pomocy Kobietom i Dzieciom, kierowanej przez p. Krystynę
Żytecką, którzy wysłuchają, napiszą pismo procesowe i jak lew walczą w sądzie, nie pozwalając sprawcy się wymigać. Konferencja wykazała, że ofiary przemocy w rodzinie mogą tę przemoc przerwać. Stworzony system pomocy ofiarom i karania sprawców nie jest jeszcze sprawny, ale przynajmniej wiadomo, co szwankuje. Jest jeszcze jeden warunek: nie odwracajmy głowy, gdy jesteśmy świadkami przemocy. Telefon na policję to nie donos – być może właśnie uchroniliśmy kogoś od utraty zdrowia, a nawet życia.
przylał, ale to tylko w nerwach, a tak naprawdę, moja pani, to wszystko z miłości. Stan świadomości społecznej oddawały także przysłowia: „jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije” czy „rózeczką Duch Święty dziateczki bić radzi”.
Od pewnego czasu nie wypada już jednak chwalić się znajomością tych ludowych porzekadeł. Parlament uchwalił ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie oraz o zakazie bicia dzieci. W szczególności ta ostatnia wywołała wiele kontrowersji, domagano się prawnej dopuszczalności klapsa, jako środka wychowawczego. Prawo musi być precyzyjne, więc już widzę odpowiednie
artykuły ustawy: „Art. 1. Zakazuje się bicia dzieci. Art. 2. Klaps nie jest biciem. Art. 3. Klapsem nazywamy uderzenie otwartą ręką w pośladki. Nie wolno uderzać kantem dłoni. Art. 4. Siła
uderzenia nie może przekraczać 1N (jednego niutona). Art. 5. Minister Edukacji w drodze rozporządzenia określi szczegółowe warunki wymierzania klapsa, a w szczególności ich dopuszczalną liczbę, zarówno jednorazową, jak dzienną i tygodniową”… itd., itp. Na szczęście nie poszliśmy tą drogą. A czy są efekty? Pewnie za wcześnie jeszcze na ogłaszanie sukcesu, ale pierwsze jaskółki już są. W styczniu br. na posiedzeniu senackiej komisji d.s. Rodziny i Polityki Społecznej jeden z senatorów szczerze wyznał: „Jestem tradycjonalistą,kocham swoją rodzinę. Kilka razy zlałem moje córki i one są mi do dzisiaj za to wdzięczne. Ale pogodziłem się z tą ustawą.” Trudny jest los senatora-tradycjonalisty, ale jak widać i jego można przekonać, że bicie dzieci to nie jest dobra tradycja, nawet jeśli córeczki same o to proszą. Przyjęte ustawy spowodowały wielki ruch w samorządach. Powstały specjalne zespoły do walki z przemocą w rodzinie, ofiarom i sprawcom zakłada się tzw. „niebieskie karty”, które zobowiązują odpowiednie organy do podjęcia działań, jest telefoniczna „niebieska linia”, gdzie przyjmowane są powiadomienia od ofiar lub świadków przemocy. A jak to wszystko działa w praktyce, mogliśmy dowiedzieć się na ciekawej konferencji, przygotowanej przez Rzecznika Praw Obywatelskich i Burmistrza Pragi-Południe.
Wypowiadali się urzędnicy, prawnicy, policjanci i społecznicy, ale „hitem” konferencji okazało się zaproszenie sześciu pań, ofiar przemocy, które odważnie pokazały swoje twarze, opowiedziały
o swojej gehennie, o tym, kto im pomógł, a kto nie i w jaki sposób wyzwoliły się i przerwały przemoc. Ich oceny były surowe, ale sprawiedliwe. Mówiły o dzielnicowych, którzy z zaangażowaniem pomagali, ale i o posterunku, na którym dyżurny radził wrócić do domu i zrobić mężowi kolację. O prokuratorze, który nie chciał podjąć dochodzenia, bo…nie było świadków(!). i o takim, który zapewnił dyskrecję i wykazał się wrażliwością w trakcie przesłuchania. O prawnikach, którzy poświęcają ofierze 5 minut, a potem kierują do swojej prywatnej kancelarii i o innych prawnikach, np. tych z Fundacji Pomocy Kobietom i Dzieciom, kierowanej przez p. Krystynę
Żytecką, którzy wysłuchają, napiszą pismo procesowe i jak lew walczą w sądzie, nie pozwalając sprawcy się wymigać. Konferencja wykazała, że ofiary przemocy w rodzinie mogą tę przemoc przerwać. Stworzony system pomocy ofiarom i karania sprawców nie jest jeszcze sprawny, ale przynajmniej wiadomo, co szwankuje. Jest jeszcze jeden warunek: nie odwracajmy głowy, gdy jesteśmy świadkami przemocy. Telefon na policję to nie donos – być może właśnie uchroniliśmy kogoś od utraty zdrowia, a nawet życia.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: Mieszkaniec.pl
wtorek, 13 listopada 2012
ECHO TARGÓWKA: Patrioci i "prawdziwi patrioci"
Święta narodowe powinno się obchodzić z
rodziną, na piknikach, imprezach artystycznych, odwiedzając muzea i
miejsca pamięci, a jeśli na ulicy - to oglądając defiladę żołnierzy lub
dziewcząt - mażoretek. Tak właśnie, podobnie jak w latach poprzednich,
miałem zamiar spędzić 11 listopada - ale tym razem zdecydowałem inaczej.
Wziąłem udział w prezydenckim marszu "Razem dla Niepodległej".
Dołożyłem swoją małą cegiełkę do tworzenia wizerunku
nowoczesnej, przyjaznej i optymistycznej Polski, w której potrafią ze
sobą współpracować ludzie o różnych poglądach politycznych,
światopoglądzie czy pochodzeniu etnicznym. Niedaleko od naszego marszu
szedł inny marsz, którego uczestnicy na swoich transparentach i w
hasłach wieszali przeciwników politycznych, lżyli prezydenta i premiera,
dzielili Polaków na "katolików i Polaków prawdziwych" oraz na całą,
niegodną miana patrioty, resztę. Część "prawdziwych patriotów", kierując
się głoszoną przez siebie wiarą i pragnąc uczcić pamięć twórców
niepodległości, obrzuciła policję kamieniami, koszami na śmieci,
butelkami i co tam wpadło w rękę. Gdyby nie inicjatywa Prezydenta,
narodowcy i chuligani zawładnęliby Warszawą i pretendowali do
reprezentowania opinii publicznej. To się jednak nie udało i myślę, że
nie uda się także w roku przyszłym i następnych, jeśli tylko zwykli,
trzeźwo myślący warszawiacy pokażą, że też potrafią wyjść na ulicę.
To było na serio, a teraz bardziej żartobliwie. W samym
prezydenckim pochodzie nie niesiono praktycznie żadnych transparentów,
ale na trasie co i raz pokazywały się produkty obywatelskiego
zaangażowania i wyobraźni. Zaraz przy wyjściu z placu Piłsudskiego
powitał nas trzymany przez dwóch panów transparent: "Ruscy agenci do
Moskwy".
Nagle obok mnie wyrósł jak spod ziemi Roman Giertych i witając się
powiedział: "Nigdy nie przypuszczałem, Panie Marszałku, że spotkamy się w
jednym pochodzie!".
Słuszność tego wezwania nie budziła wątpliwości. Jedyny problem to
wskazanie, kto jest ruskim agentem. Wzrok i determinacja obu panów
upewniała, że na pewno tych niegodziwców wytropią. Jakoś się
przemknąłem. Parę metrów dalej nastąpiła zmiana klimatu. Na plakacie
napis: "TVN nie łże!". Czytałem trzy razy, czy to nie pomyłka, bo
przecież dziecko wie, że TVN łże, ale stało, jak byk. Skołowany
przeszedłem kilkadziesiąt metrów i nagle zrozumiałem: takie wredne hasło
mogli wznieść tylko ruscy agenci! Rzuciłem się więc wstecz, aby ich
przygwoździć, ale płynący do przodu tłum poniósł mnie przed siebie. Nie
zdążyłem jeszcze otrząsnąć się z doznanych wrażeń, gdy oczom mym ukazał
się widok tak straszny, że gdybym był dzieckiem, co noc budziłbym się z
krzykiem. Na wielkim bilbordzie, na tle jakichś pokrwawionych fragmentów
ciał, uśmiechał się do mnie Bronisław Komorowski, przedstawiony jako
promotor aborcji. Przygnieciony tym wstrząsającym odkryciem zacząłem
przemyśliwać o wyemigrowaniu z kraju, przynajmniej do czasu, gdy
premierem zostanie prof. Gliński, ale po namyśle doszedłem do wniosku,
że nie chcę jednak wyjeżdżać na zawsze. Jakieś tam patriotyczne uczucia
się we mnie ciągle kołaczą. Na szczęście z tych ponurych myśli wyzwolił
mnie kolejny transparent z napisem : "Bronisław, Polskę zbaw!". Więc
jednak nie wyjadę, zostanę z Wami, drodzy Czytelnicy.
I tak posuwałem się do przodu, chłonąc coraz to nowe
przekazy, gdy nagle obok mnie wyrósł jak spod ziemi Roman Giertych i
witając się powiedział: "Nigdy nie przypuszczałem, Panie Marszałku, że
spotkamy się w jednym pochodzie!".
"No cóż" - odrzekłem cytując Słonimskiego - "Polska
to taki wspaniały kraj, w którym wszystko jest możliwe. Nawet zmiany na
lepsze".
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: gazetaecho.pl
czwartek, 8 listopada 2012
MIESZKANIEC: Działkowcom potrzebny Mojżesz
Wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie działek pracowniczych
przyprawił wielu działkowców o ból głowy, a niektórych nawet o
palpitację serca. Bo
też jest się czym martwić. Trybunał zakwestionował przecież
kilkadziesiąt przepisów - praktycznie całą ustawę. Dał wprawdzie 18
miesięcy na uchwalenie nowych przepisów, ale to jeszcze niczego nie
załatwia, a poza tym cztery miesiące już minęły. Wszystkie partie
polityczne natychmiast zadeklarowały, że działkowców skrzywdzić nie
dadzą. No pewnie, w końcu to kilka milionów głosów! Odkładając jednak na
bok politykę, trzeba stwierdzić, że problem jest poważny. Wbrew
niektórym krytykom, na ogół reprezentującym interesy łasych na działkowe
tereny deweloperów, działki w centrach miast to nie dziwactwo, ale
zielone płuca aglomeracji i miejsce aktywnego wypoczynku mieszkańców.
Z
tych właśnie względów uznałem za konieczne stawić się na zebraniu
działkowców z ogrodów przy ul. Waszyngtona, wysłuchać ich uwag i obaw
oraz wziąć udział w dyskusji. Działkowcom chodzi głównie o trzy rzeczy:
po pierwsze o niskie opłaty z tytułu dzierżawy gruntu (tak jak
dotychczas), po drugie - o prawo do słusznego odszkodowania za majątek i
nasadzenia w przypadku przeznaczenia terenu działek na cele publiczne i
po trzecie o obowiązek gminy wskazania terenu zastępczego i pokrycie
kosztów jego uzbrojenia. Prezeska ogrodów poinformowała, że Polski
Związek Działkowców przygotował już nową ustawę i zaczyna zbierać pod
nią podpisy, aby wnieść ją do Sejmu jako projekt obywatelski.
W
dyskusji zwróciłem uwagę na kilka problemów. Trzeba zdać sobie sprawę,
że skonstruowanie nowej, zgodnej z Konstytucją ustawy nie będzie
zadaniem łatwym. Najprostsza rzecz, to znieść monopol Polskiego Związku
Działkowców. Gorzej z ustaleniem wysokości opłat za dzierżawienie terenu
pod działki w taki sposób, aby działkowców nie uderzyć po kieszeni. Ale
najtrudniej będzie tak opracować przepisy, aby przypadki likwidacji
działek były wyjątkiem, a nie stały się regułą.
Inna sprawa to ta,
że w Sejmie pojawi się kilka projektów ustaw, bo oprócz związkowego
swoje projekty szykują też partie polityczne. Możez tego powstać niezły
zamęt i opóźnienie w rozpoczęciu prac, a czas nagli. Obecni na zebraniu
przedstawiciele władz dzielnicy zwrócili jednak uwagę, że najlepszą
gwarancją zachowania działek tam, gdzie są, jest opracowanie planu
przestrzennego zagospodarowania Warszawy, a w tym planie zaznaczenie, że
na terenie obecnych działek przewiduje się "tereny zielone urządzone".
Taka
decyzja nie należy jednak do posłów, ale do dzielnicowych
(opiniujących) i stołecznych (decydujących) radnych. Na spotkaniu obecni
byli przedstawiciele wszystkich warszawskich partii politycznych,
którzy jak jeden mąż zapewniali, że działki były, są i będą, jednak
bardzo szybko zaczęli się spierać, kto jest większym obrońcą ludu
działkowego. Nie wróży to najlepiej...
Dyskusja po wystąpieniach
oficjalnych była bardzo ciekawa, ale przybrała nieoczekiwany obrót, gdy
jeden z mówców zaczął cytować Stary Testament, szczególnie mocno
odwołując się do roli Mojżesza. Sala próbowała go wyklaskać, ale ja go
zrozumiałem - działkowcy są dzisiaj jak Izraelici: z tyłu Trybunał
(faraon), przed nimi termin (Morze Czerwone). Bez Mojżesza ani rusz.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: Mieszkaniec.pl
wtorek, 23 października 2012
ECHO TARGÓWKA: Życzenia dla nauczycieli i kilka wniosków
Jak co roku obchodziliśmy Dzień Edukacji Narodowej. Szczególnie
uroczyście na Targówku, gdzie Urząd Dzielnicy zorganizował wspaniałą
wystawę obrazów i rękodzieła, autorstwa nauczycieli z Targówka, ludzi –
co potwierdzam – wielce utalentowanych i kreatywnych. Wszędzie natomiast były przemówienia, kwiaty, dyplomy, awanse zawodowe i nagrody dla naszych pedagogów.
I
słusznie, tak powinno być, bo zawód nauczycielski to zawód wyjątkowy.
Już od czasów Sokratesa i wcześniejszych wiadomo, że gdyby nie ci,
którzy nie tylko posiedli wiedzę, ale także zechcieli ją przekazywać
innym – do dziś biegalibyśmy z dzidą po lasach w pogoni za zwierzyną.
Niektórzy wprawdzie twierdzą, że chętnie by do tych czasów wrócili, ale
gdy sami udają się do lasu, nigdy nie zapomną wziąć ze sobą telefonu
komórkowego. Dlatego nauczycielom należą się wyrazy uznania i szacunku, a kto tego nie rozumie, ten chyba nigdy do szkoły nie chodził!
I
właściwie na tym mógłbym ten felieton zakończyć, gdyby nie… no właśnie,
gdyby nie to, że są u nas ludzie – i to bardzo prominentni – którzy to
święto obchodzą na swój, bardzo oryginalny sposób.
Pierwsza grupa to dziennikarze i ekonomiści, dla których nauczyciele są leniwi, niekompetentni, a na dodatek roszczeniowi.
Zdaniem
tych krytyków nauczyciele są coraz gorsi. Jednocześnie badania
umiejętności 15-latków, przeprowadzone w 30 wysokorozwiniętych krajach
OECD, tzw. PISA, pokazują, że nasi uczniowie wypadają nieźle i coraz
lepiej. Z tego wynika, że coraz gorsi nauczyciele potrafią wykształcić
coraz lepszych uczniów – oto cud na miarę światową! Dlatego tym
dziennikarzom i ekonomistom już dziękujemy.
Druga grupa, to
samorządowcy. Na szczęście nie wszyscy, ale niestety wielu z nich na
swoich konwentyklach domaga się nieograniczonego prawa do przekazywania
szkół w prywatne ręce (dla niepoznaki zwane stowarzyszeniami) oraz do
likwidacji Karty Nauczyciela. Pozbędą się w ten sposób odpowiedzialności
za poziom edukacji na swoim terenie i zaoszczędzą pieniądze, które będą
mogli wydać na drogę albo na park wodny. Im także już dziękujemy.
I
wreszcie trzecia grupa to ci politycy, dla których szkoła to coś w
rodzaju przedsiębiorstwa. Maleje popyt (liczba uczniów), to trzeba
zmniejszyć produkcję (zamknąć szkoły i zwolnić nauczycieli). Likwiduje
się więc szkoły i redukuje zatrudnienie. Jakoś nikomu nie przychodzi do
głowy, że niż demograficzny to unikalna szansa na zmniejszenie
liczebności klas i poprawienie tym samym jakości nauczania. Ci sami
politycy rano chętnie gaworzą o gospodarce opartej na wiedzy, a już
wieczorem aprobują zmniejszanie środków na edukację.
Nauczycielom
należą się w dniu ich święta wszelkie hołdy i honory. Z wdzięcznością
przyjmują kwiaty i dyplomy, ale największym prezentem dla nich (i dla
nas) byłoby, gdyby wszyscy opisani wyżej „uzdrowiciele” oświaty udali
się na dłuższy urlop. Dla poratowania zdrowia.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: gazetaecho.pl
czwartek, 11 października 2012
MIESZKANIEC: Skarżypyta
Fundacja Batorego to wielce zasłużona organizacja pozarządowa.
Organizowane przez nią konferencje i debaty cieszą się dużym
powodzeniem, sala zawsze jest pełna. Nie inaczej było dwa tygodnie temu,
gdy tematem dyskusji uczyniono problem korupcji, nepotyzmu i
zawłaszczania państwa. Korupcji
ostatnio jakby trochę mniej, ale nepotyzmu i zawłaszczania, czyli
zatrudniania w instytucjach rządowych i samorządowych krewnych i
"znajomych królika" - wszędzie co niemiara.
Co i raz media podają
kolejne przykłady takich praktyk, ale decydenci sprawiają wrażenie,
jakby się z tym już oswoili. Tymczasem szkody, jakie wyrządza
zatrudnienie po znajomości, a nie według kompetencji - są ogromne.
Przychodzi
do mnie młody człowiek: "Panie senatorze, nie mogę znaleźć pracy, niech
pan pomoże". Oglądam cv - znakomite, więc radzę , aby wystartował w
jakimś konkursie na etat w administracji publicznej. "Z takim cv ma pan
pełne szanse". Ten patrzy na mnie, jak na przybysza z innej planety:
"Ależ ja tam nikogo nie znam, no i jestem bezpartyjny".
W ten właśnie sposób hodujemy sobie młodych frustratów, niechodzących na wybory, a w końcu i emigrujących. Dyskusja
w Fundacji dotyczyła metod przeciwdziałania tej pladze. Nie miejsce tu
na omawianie różnych pomysłów, mogę tylko zapewnić, że sposoby są, wymagają jednak woli politycznej ze strony polityków, zarówno rządzących, jak i opozycyjnych.
na omawianie różnych pomysłów, mogę tylko zapewnić, że sposoby są, wymagają jednak woli politycznej ze strony polityków, zarówno rządzących, jak i opozycyjnych.
Napiszę tylko o jednym z poruszonych w
dyskusji wątków, a mianowicie o skargach obywateli, którzy widząc
nieprawidłowości w funkcjonowaniu "władzy", piszą gdzieś wyżej, licząc na sprawiedliwość. Niestety, rzadko jej doświadczają. Jeden z
dyskutantów, zresztą były prezes NIK, stwierdził sarkastycznie, że
dzieje się tak, bo w administracji obowiązuje 5 zasad rozpatrywania
skarg.
Zasada pierwsza - anonimy nie są rozpatrywane. Oczywiście
tylko wtedy, gdy dotyczą władzy. Bo jeśli obywatela - to skarga
traktowana jest całkiem serio. Zasada druga: skargę odsyła się do
wyjaśnienia temu, kogo ona dotyczy. Bardzo sprytne. Zasada trzecia:
skargi dzielą się tylko na dwie grupy: "bezzasadne" i ..."oczywiście
bezzasadne". Ten podział ułatwia stosowanie zasady czwartej: odpowiedź
na skargę powinna być długa, zawiła i niezrozumiała. W ten sposób unika
się zarzutu, że nie udzielono odpowiedzi. Dla uparciuchów jest zasada
piąta: wniesienie skargi nie powinno pozostać bezkarne. Oczywiście dla
skarżącego, a nie dla tych, co nabroili. Można na przykład nasłać na
niego kontrolę i wykazać, że niby taki uczciwy, taki święty, a w
papierach ma bałagan. Ot, skarżypyta.
Te pięć zasad to nie dowcip, to
częsta praktyka - sam jej niejednokrotnie doświadczyłem. Oczywiście, są
wyjątki. Mam nadzieję, że należą do nich nasi prascy burmistrzowie i
podlegające im instytucje. Ale czy wszystkie i czy zawsze? To już niech
rozsądzą Czytelnicy. A gdyby komuś nie spodobał się mój felieton, to
zawsze może napisać na mnie skargę do marszałka Senatu.
Dla uniknięcia straty czasu najlepiej od razu na adres mojego biura.
Dla uniknięcia straty czasu najlepiej od razu na adres mojego biura.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: Mieszkaniec.pl
czwartek, 27 września 2012
ECHO TARGÓWKA: Czy posłowie mają prawo walczyć z ateizmem?
Sejm to nie tylko obrady plenarne, głosowania, czy też
posiedzenia komisji. Posłowie są również członkami zespołów
parlamentarnych, które tworzą zgodnie ze swoimi zainteresowaniami. W
obecnej kadencji takich zespołów jest blisko sto. Nazwy niektórych
brzmią bardzo serio - jest np. Zespół Cyfryzacji, Innowacyjności i
Przedsiębiorczości. Niektórych - dość zabawnie, np. Zespół ds.
Piastówanio Ślónskij Godki. Część skupia fanów różnych dyscyplin sportowych. Jest np.
grupa rowerowa, brydża sportowego, szachów, wędkarstwa, jeździectwa,
narciarstwa. Są przyjaciele - harcerstwa, zwierząt, środowiska. Są
miłośnicy - historii, motocykli i samochodów. Trochę w tym pomieszania z
poplątaniem, ale jeśli zespoły te działałyby z pożytkiem dla ogółu, to
czemu nie? Tylko przyklasnąć. A czy działają?
Z liczby posiedzeń i ich tematyki wynika, że ich
aktywność i dorobek są bardzo różne, od niemal zerowej do naprawdę
solidnej. Niewątpliwie najbardziej aktywny - zresztą jedyny, którym
interesują się media - jest tzw. zespół Macierewicza.
Ateizm jako światopogląd filozoficzny jest równouprawniony w Polsce w
świetle konstytucji z religią katolicką a także z innymi wyznaniami.
Tyle że powody zainteresowania nim są bardziej polityczne (katastrofa smoleńska) niż merytoryczne.
Moją uwagę przykuł jednak założony pół roku temu i
grupujący wyłącznie posłów i senatorów PiS zespół o intrygującej nazwie:
Zespół ds. przeciwdziałania ateizacji Polski. Taka nazwa i cel
działalności zespołu - choć odwołuje się on w swoim regulaminie do
wartości chrześcijańskich - muszą budzić kontrowersje. Wynika z nich
bowiem, że ateizm (czyli niewiara w Boga) to zło, które trzeba zwalczać i
to w ramach instytucji władzy publicznej, jaką jest Sejm. A przecież
konstytucja na samym wstępie głosi: "My, Naród Polski - wszyscy
obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem
prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej
wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w
prawach i w powinnościach..." Z kolei art. 25 Konstytucji mówi: "Władze
publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach
przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając
swobodę ich wyrażania w życiu publicznym". Zatem ateizm jako
światopogląd filozoficzny jest równouprawniony w Polsce w świetle
konstytucji z religią katolicką a także z innymi wyznaniami. Są w Polsce
ludzie, którzy są wrogo nastawieni do muzułmanów czy żydów. Czy jednak
uznalibyśmy za dopuszczalne powołanie przez nich stowarzyszeń, zespołów
czy innych brygad do walki z islamem bądź judaizmem?
A tak na marginesie, to marzy mi się zespół
parlamentarny, który upowszechniałby wśród posłów dwie tylko -
niewątpliwie chrześcijańskie - zasady: miłości bliźniego i niedawania
fałszywego świadectwa.
A co, to już pomarzyć sobie nie można?
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: gazetaecho.pl
czwartek, 13 września 2012
MIESZKANIEC: Praskie zabytki i Janusz Korczak
„Cały naród buduje swoją stolicę” Kiedy to było? Tak dawno, że już tylko najstarsi ludzie to pamiętają. Dziś naród – zajęty upiększaniem swoich miast i wsi - nie chce już wspomagać stolicy, mało tego – czerpie z niej setki milionów złotych w postaci „janosikowego” corocznie. Ale kiedyś było inaczej. Dzięki temu lewobrzeżna Warszawa szczyci się najmłodszym Starym Miastem w Europie, jeszcze młodszym Zamkiem Królewskim i wieloma innymi, zrekonstruowanymi od podstaw zabytkami. I bardzo dobrze – wszyscy z dumą pokazujemy je turystom. Duma ta byłaby jednak znacznie większa, gdybyśmy mogli pokazać także inne zabytki, które świadczą o historii Warszawy i jej wybitnych mieszkańców, a których nie trzeba stawiać na nowo, bo od 150 lat stoją tam, gdzie je wybudowano. Niestety, stoją i niszczeją. O czym mowa? Oczywiście o Starej Pradze, o Stalowni na Szwedzkiej, „Druciance” i Młynie Michla na Objazdowej, o Domu Konopackiego na Strzeleckiej, czy o willi Świętochowskiego na Kawęczyńskiej.Chciałoby się także napisać o fabryce na Krowiej, ale jej mury spółka Port Praski właśnie rozebrała. Nie miała wprawdzie zgody konserwatora, ale uzyskała za to zgodę nadzoru budowlanego, bo jak się okazało, między jednym a drugim urzędem telefon nie działał.
Mam nadzieję, że ten scenariusz nie powtórzy się przy budynku b. gimnazjum przy Sierakowskiego, w obronie którego miałem honor występować razem ze znanym varsavianistą Januszem Sujeckim,
co – zasługa to także wojewody – zaowocowało, po długich bojach z Portem Praskim, o nieodwołalnym wpisaniu tego budynku na listę obiektów zabytkowych. A obiekt to nie byle jaki, bo w nim właśnie nauki pobierał Henryk Goldszmit (Janusz Korczak), wspaniały pedagog, oddany dzieciom aż do ich i swojej tragicznej i bohaterskiej śmierci. Po raz kolejny przypomniał nam o nim dziewiąty już Festiwal Kultury Żydowskiej „Warszawa Singera”, w trakcie którego zaprezentowano także ciekawą i wzruszającą książkę jednego z najbliższych współpracowników Korczaka – Michała Wróblewskiego. Festiwal nie raz już gościł na Pradze, ale chyba nigdy w tak dużym wymiarze, jak w tym roku. W klubach i kawiarniach (Skład Butelek, Jedyne Wyjście, Hydrozagadka, Sens Nonsensu, 4 Pokoje), na plaży La Playa, na praskich ulicach, w teatrze na Lubelskiej – codziennie można było posłuchać koncertów, wykładów, poezji, obejrzeć spektakle teatralne, zdjęcia i filmy, graffiti i plakaty, posmakować kuchni żydowskiej i potańczyć przy klezmerskiej muzyce. Wszystkie te wydarzenia po raz kolejny pokazały, jak wiele kultura polska czerpała z kultury żydowskiej i wzajemnie, a fakt, że wiele z tych imprez działo się na Pradze, podkreśla i wzmacnia jej rolę na kulturalnej mapie stolicy. A wracając do Korczaka – Michał Wróblewski przytacza pięć korczakowskich zakazów i pięć nakazów w wychowaniu dzieci. Zakazy: nie bij, nie zawstydzaj, nie strasz, nie krzycz, nie lekceważ. Nakazy: pocałuj, przytul, pochwal, posłuchaj, pociesz.
Jakież to proste i jakże często – a wiem to z własnego doświadczenia - niełatwe do zastosowania zasady. Janusz Korczak udowodnił jednak, że są skuteczne. Zasługuje na to, aby na Pradze, tam gdzie się wychował, było takie miejsce, które pokazywałoby nam i naszym gościom z zagranicy Jego postać i dorobek
co – zasługa to także wojewody – zaowocowało, po długich bojach z Portem Praskim, o nieodwołalnym wpisaniu tego budynku na listę obiektów zabytkowych. A obiekt to nie byle jaki, bo w nim właśnie nauki pobierał Henryk Goldszmit (Janusz Korczak), wspaniały pedagog, oddany dzieciom aż do ich i swojej tragicznej i bohaterskiej śmierci. Po raz kolejny przypomniał nam o nim dziewiąty już Festiwal Kultury Żydowskiej „Warszawa Singera”, w trakcie którego zaprezentowano także ciekawą i wzruszającą książkę jednego z najbliższych współpracowników Korczaka – Michała Wróblewskiego. Festiwal nie raz już gościł na Pradze, ale chyba nigdy w tak dużym wymiarze, jak w tym roku. W klubach i kawiarniach (Skład Butelek, Jedyne Wyjście, Hydrozagadka, Sens Nonsensu, 4 Pokoje), na plaży La Playa, na praskich ulicach, w teatrze na Lubelskiej – codziennie można było posłuchać koncertów, wykładów, poezji, obejrzeć spektakle teatralne, zdjęcia i filmy, graffiti i plakaty, posmakować kuchni żydowskiej i potańczyć przy klezmerskiej muzyce. Wszystkie te wydarzenia po raz kolejny pokazały, jak wiele kultura polska czerpała z kultury żydowskiej i wzajemnie, a fakt, że wiele z tych imprez działo się na Pradze, podkreśla i wzmacnia jej rolę na kulturalnej mapie stolicy. A wracając do Korczaka – Michał Wróblewski przytacza pięć korczakowskich zakazów i pięć nakazów w wychowaniu dzieci. Zakazy: nie bij, nie zawstydzaj, nie strasz, nie krzycz, nie lekceważ. Nakazy: pocałuj, przytul, pochwal, posłuchaj, pociesz.
Jakież to proste i jakże często – a wiem to z własnego doświadczenia - niełatwe do zastosowania zasady. Janusz Korczak udowodnił jednak, że są skuteczne. Zasługuje na to, aby na Pradze, tam gdzie się wychował, było takie miejsce, które pokazywałoby nam i naszym gościom z zagranicy Jego postać i dorobek
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: Mieszkaniec.pl
wtorek, 28 sierpnia 2012
ECHO TARGÓWKA: Uwaga spółdzilecy! Pomysł z piekła rodem
Obiecałem napisać o zagrożeniach, jakie dla
spółdzielni mieszkaniowych i jej lokatorów niesie kolejny, poselski
projekt ustawy "reformującej" spółdzielnie mieszkaniowe. Kolejny, bo z
bardzo podobnymi, zresztą tego samego autorstwa, mieliśmy do czynienia w
poprzedniej kadencji Sejmu.
W dodatku, na co zwróciła uwagę Krajowa Rada Sądownictwa,
która wszystkie te projekty negatywnie opiniowała, jest on obarczony
niemal identycznymi wadami, jak wcześniejsze wersje. "W istotny sposób
ingeruje w prawo własności, a nadto w konstytucyjną zasadę wolności
zrzeszania się oraz uprawnienia członków spółdzielni mieszkaniowych".
Trudno zrozumieć upór autorów projektu w dążeniu do uchwalenia złego,
niezgodnego z Konstytucją prawa.Najbardziej niepokojącym pomysłem jest przepis mówiący,
że jeśli choć jeden lokator przekształci spółdzielcze prawo do lokalu w
odrębną własność, to budynek automatycznie staje się wspólnotą
mieszkaniową. Pozostali lokatorzy nie będą mieli wyboru. Będą zmuszeni
być członkami wspólnoty. Nie mam nic przeciwko wspólnotom mieszkaniowym,
ale po pierwsze, jest to rozwiązanie niekonstytucyjne. Po drugie,
praktyka pokazuje, że wspólnoty często nie dają sobie rady z zarządzaniem. Najlepszy dowód, że nie powstają jak grzyby po deszczu, choć są ku temu
możliwości prawne - wniosek musi złożyć większość posiadaczy mieszkań
spółdzielczych. Po trzecie, ten przepis, wraz z innym dotyczącym
podziału i rozliczania wspólnego dotąd funduszu remontowego spółdzielni
na poszczególne nieruchomości, uniemożliwi poważniejsze remonty i
spowoduje dekapitalizację budynków. Będą lokatorzy lepsi i gorsi. Lepsi w
budynkach, które korzystając ze wspólnego funduszu zostały niedawno
wyremontowane oraz w takich, w których będą przynoszące zysk sklepy i
placówki usługowe, bo wtedy szybko uzbierają pieniądze. Gorsi - w
budynkach pozbawionych tego typu zysków oraz dopiero planowanych do
modernizacji, w dodatku z lokatorami, którzy zalegają z opłatami. Czy
takimi budynkami będzie zarządzać spółdzielnia czy wspólnota
mieszkaniowa nie będzie już miało w praktyce znaczenia, skoro
spółdzielnia nie będzie mogła przeznaczać funduszy tam, gdzie są
najbardziej potrzebne. Do rozliczeń między wspólnotą a spółdzielnią mieszkaniową
mają być stosowane przepisy o podziale spółdzielni. Konia z rzędem
temu, kto zdoła bezproblemowo i bez konfliktów podzielić majątek
spółdzielczy w postaci dróg, domów kultury, obiektów administracyjnych,
sieci ciepłowniczych, wodociągowych itp.Reforma polega więc na tym, żeby jednym zabrać i dać
drugim, ale skorzystać na niej mogą tylko nieliczni. Prowadzi też prostą
drogą do likwidacji spółdzielczości mieszkaniowej wbrew woli większości
członków - większość ma być ubezwłasnowolniona! Ciekawe, co na to
spółdzielcy? Wieść gminna niesie, że inicjatorka tych pomysłów,
posłanka PO, prowadzi prywatną wojenkę z prezesem pewnej spółdzielni,
ale dlaczego dają się w nią wciągnąć inni posłowie jej partii?
Niepojęte.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: gazetaecho.pl
wtorek, 31 lipca 2012
MIESZKANIEC: Ludziom nie łatwo dogodzić, ale...
W czerwcu wziąłem udział w Walnym Zgromadzeniu Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej „Ateńska” na Saskiej Kępie. Takich zgromadzeń w kraju odbywają się setki, ale nie zawsze wszyscy spółdzielcy czytają materiały sprawozdawcze, które przygotowuje zarząd. Ja przeczytałem i nasunęła mi się refleksja, że nie jest łatwo zadowolić mieszkańców...
Trudności są różnej natury. Często zdarza się, że wnioski i postulaty się wzajemnie znoszą. Np. paniJ.S. postulowała postawienie ławek na jednym z podwórek. Cóż prostszego, ktoś może zapytać. Ławki są potrzebne. Otóż rzecz w tym, że ławki tam były, ale zostały zdemontowane na liczne wnioski mieszkańców, postulat pani J.S. nie został więc zrealizowany. Na terenie osiedla ścierają się także interesy zmotoryzowanych i niezmotoryzowanych. Np. jeden z mieszkańców wystąpił z wnioskiem o zdjęcie znaku „Droga wewnętrzna” i postawienie znaku „Zakaz postoju” przy ul. Nubijskiej, co zdecydowanie oprotestowali inni mieszkańcy (zapewne zmotoryzowani). Inna pani – przeciwnie - wniosła o likwidację znaku zakazu postoju i parkowania przed jednym z budynków przy ul. Afrykańskiej. Tyle, że jego lokatorzy czują się bezpieczniej odkąd znak ten – na ich prośbę – tam stoi. I bądź tu mądry… Ale w końcu mieszkańcy za coś zarządowi płacą. Akurat w przypadku spółdzielni „Ateńska” jest zresztą za co.
Warto podkreślić rewelacyjne wręcz działania zarządu na polu energooszczędności, dzięki którym – mimo podwyżek cen ciepła w SPEC – koszty ponoszone przez spółdzielnię z tytułu jego zakupu, a w ślad za tym stawki płacone przez lokatorów dość systematycznie spadają. Po prostu dzięki docieplaniu budynków zmniejsza się zużycie ciepła na ogrzanie mieszkań. O skali tych oszczędności najlepiej świadczy następujące zestawienie: w 2004 r. spółdzielnia płaciła SPEC-owi za jednostkę ciepła 28,54 zł, a w 2012 r. 40,88 zł (czyli o 43% więcej), lokatorzy zaś w 2004 r. płacili 2,75 zł za m. kw., a w 2012 r. - 2,38 zł (czyli o 14% mniej!). Ograniczanie zużycia energii cieplnej ma więc sens nie tylko ze względu na mniejszą ilość spalonego węgla, a tym samym mniejszą emisję pyłów i gazów do atmosfery, ale także zostawia więcej pieniędzy w naszych portfelach. Przykład ten jest dla mnie, jako dla parlamentarzysty ważną wskazówką. Ludzie mają pretensje do Sejmu, Senatu o to, że rosną ceny. Takie są jednak prawa rynku. Poziom cen zależy od producentów, dostawców. Parlament ma jednak wpływ na przepisy zachęcające do oszczędzania, a spółdzielnia „Ateńska” pokazała, że takie przepisy (w tym wypadku ustawa o wspieraniu przedsięwzięć termomodernizacyjnych) mogą być skuteczne. Na zebraniu mówiono też o zagrożeniach, jakie dla spółdzielni mieszkaniowych i jej lokatorów niesie kolejny projekt ustawy „reformującej” spółdzielnie mieszkaniowe, ale o tym innym
razem.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKIźródło: Mieszkaniec.pl
czwartek, 12 lipca 2012
MIESZKANIEC: "Drukarz" - happy and?
Jak zapewne moi stali Czytelnicy pamiętają (mam nadzieję, że mam takich Czytelników…), w lutym tego roku opisałem w felietonie perypetie dwóch praskich klubów sportowych – „Drukarza” i GKP Targówek – którym odmówiono przyznania dotacji z kasy Ratusza, co zagroziło ich egzystencji.
W przypadku „Drukarza”, po wielu latach otrzymywania dotacji, nagle „odkryto”, że klub nie płacił czynszu w odpowiedniej wysokości, a na dodatek użytkował teren bezprawnie(!). Przypisano zatem „Drukarzowi” do zwrotu sporo ponad milion złotych i wstrzymano dotację do czasu uiszczenia długu, czyli skazano klub na likwidację, a ponad 400 dzieciaków na szukanie sobie rozrywki na ulicy. Interweniowałem wówczas m.in. u Pani Prezydent i Wiceprezydenta Paszyńskiego, który zapewnił mnie, że „nikt w Ratuszu nie zamierza klubom zrobić krzywdy”. Nie miałem oczywiście powodu, aby nie zaufać tak poważnemu urzędnikowi, ale moje wieloletnie doświadczenie mówiło mi, że tam, gdzie jest wielu przyjaciół, zając nie może czuć się bezpiecznie. Zrazu sprawy szły ku dobremu. Okazało się, że na mocy innych przepisów miasto jest klubowi winne nawet trochę więcej, niż klub miastu, stąd najprostszym i najszybszym rozwiązaniem była wzajemna redukcja długów. Nic bardziej mylnego! Jeszcze raz prawo Parkinsona, mówiące, że: „Nie ma takiej prostej sprawy, której nie dałoby się skomplikować” - dało o sobie znać. I rzeczywiście - nastąpiły mozolne prace, w które uwikłani zostali liczni prawnicy, urzędnicy Ratusza, Dzielnicy, klubu, a chcąc nie chcąc i ja sam. Korowody trwały trzy miesiące i zakończyły się niedawno… no, zgadnijcie Państwo, czym? Ano podpisaniem porozumienia o… wzajemnej redukcji długów!! Dobrze przynajmniej, że mamy happy end i że klub może normalnie funkcjonować dla dobra praskich dzieciaków. Ale czy na pewno? Może dmucham na zimne, ale gdzieś w urzędniczych pokojach pojawiła się ostatnio koncepcja, aby teren klubu przekazać w zarząd praskiemu Ośrodkowi Sportu i Rekreacji (tzw. OSiR-owi), bo przecież tu sport i tam sport… Trudno o gorszy pomysł. OSiR-y to instytucje nastawione na zysk (co zresztą jest tematem na osobną dyskusję) i gdyby klub o charakterze non profi t (czyli prowadzący w istocie działalność społeczną) dostał się w ich ręce, szybko zatraciłby swój charakter. Zamiast tego uważam, że w końcu trzeba zrobić to, co nasuwa się jako naturalna konsekwencja lokalnego charakteru klubu: upełnomocnić Burmistrza Dzielnicy
Praga-Południe do zarządzania (w imieniu Prezydenta Warszawy) terenem, który dzierżawiony jest przez „Drukarza”. Takie rozwiązanie zapewni klubowi stabilizację, a jednocześnie podda jego działalność kontroli Urzędu Dzielnicy, czyli jednostki, która najlepiej zna potrzeby mieszkańców. Poddaję tę propozycję pod łaskawą rozwagę Pani Prezydent.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: Mieszkaniec.pl
poniedziałek, 9 lipca 2012
ECHO TARGÓWKA: Kasy nie ma. Rodzice przed trudnym wyborem
Zbliża się nowy rok szkolny. Jeszcze przez
dwa lata - do 2014 r. rodzice będą mogli decydować, czy posłać
sześcioletnie dziecko do szkoły, czy zaczekać aż ukończy siedem lat.
Mimo że jestem zwolennikiem obniżenia wieku szkolnego,
uważam, że dobrze się stało, iż szkoły (także samorządy) zyskały więcej
czasu na przygotowanie się do przyjęcia sześciolatków. Oby tylko
właściwie go wykorzystały, tak by za dwa lata nie pojawiła się kolejna
ustawa przesuwająca termin wprowadzenia obowiązku szkolnego dla
sześciolatków, bo rodzice mają zastrzeżenia, jest kryzys itd.
Aby tego uniknąć, przede wszystkim musi zmienić się
sposób komunikowania się w tej sprawie ze społeczeństwem. Dotyczy to
zresztą także innych ważnych reform, co do których większość ludzi nie
ma z różnych powodów przekonania, a rząd nie bardzo wie, jak do nich
dotrzeć ze swoimi argumentami. Wielu rodziców nie posyłało dotychczas swoich sześcioletnich dzieci do
szkoły właśnie dlatego, że w ich klasach dominowały siedmiolatki. W swoim czasie poruszyłem ten problem podczas debaty w Senacie.
Potrzebna jest rzetelna kampania informacyjna, telewizyjna, radiowa,
należy organizować dyskusje, pokazywać pozytywne strony zmian i to, że
są one dobrze przygotowywane. Po drugie, potrzebne są pieniądze. Gdy w 2008 r.
uchwalano ustawę o obowiązku szkolnym dla sześciolatków, w projekcie
budżetu zarezerwowanych było 300 mln zł na przystosowanie szkół,
zabawki, niższe ławki, krzesełka itd. Nie minęło parę miesięcy i
większość z tych 300 mln zł padła ofiarą kryzysu, została zabrana na
inne cele. Tymczasem dalej wdrażamy reformę oświaty, tak jakby nic się
nie stało. Czy pani minister edukacji jest w stanie twardo postawić
sprawę środków, które powinny być przeznaczone w budżetach
przyszłorocznym i na rok 2014 na przygotowanie szkół, po to, żeby
sytuacja się nie powtórzyła, a reforma naprawdę udała?
Pytałem też w Senacie, ale zadowalającej odpowiedzi
nie uzyskałem, o koncepcje MEN związane z tym, że w 2014 r. w pierwszych
klasach zderzą się siedmio- i sześciolatkowie. Czy będą przemieszani,
czy też znajdą się w odrębnych klasach? Minister Krystyna Szumilas
odpowiedziała, że to zależy od dyrektora i od rodziców. Trudno się z tym
do końca zgodzić. Wielu rodziców nie posyłało dotychczas swoich
sześcioletnich dzieci do szkoły właśnie dlatego, że w ich klasach
dominowały siedmiolatki, a więc dzieci na ogół silniejsze fizycznie i
śmielsze we wzajemnych kontaktach. W następnych klasach może to
prowadzić do dominacji jednych nad drugimi. Jeśli więc rodzice
sześciolatka nie będą mieli nic przeciw temu - proszę bardzo, niech
idzie do klasy mieszanej. Jednak zasadą powinno być stworzenie
możliwości nauki sześciolatka z innymi sześciolatkami i ministerstwo nie
powinno unikać zajęcia stanowiska w tej sprawie.
Zdanie się w tej kwestii wyłącznie na żywioł może być
zarzewiem dodatkowych konfliktów. Powinny tu decydować względy
psychologiczne, dobro dziecka.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: gazetaecho.pl
środa, 27 czerwca 2012
MIESZKANIEC: O Trybunale Konstytucyjnym
Teraz wszyscy o EURO 2012, więc państwo pozwolą, że ja o czymś innym. Kilka tygodni temu, na uroczystym posiedzeniu, Trybunał Konstytucyjny przedstawił informację o swojej działalności w 2011r.
Skład obecnych był zaiste wyjątkowy: Prezydent, Premier, Marszałek Sejmu, Wicemarszałek
Senatu, Minister Sprawiedliwości, Prezesi Sądu Najwyższego i Administracyjnego, Rzecznik Praw Obywatelskich, prawnicza czołówka kraju. Jako b. Marszałek Sejmu przyjąłem zaproszenie i ja. O Trybunale Konstytucyjnym mówi się, że to „sąd ostateczny”, bo jego wyroki nie podlegają apelacji ani odrzuceniu przez parlament. Dysponuje ogromnym uprawnieniem – może zakwestionować każde stanowione prawo. Ale to także najważniejszy w Polsce nauczyciel prawa. Każdy wyrok opatrzony jest bowiem uzasadnieniem, z którego rząd i posłowie mogą dowiedzieć się, jakich błędów legislacyjnych należy unikać i co jest, a co nie jest sprzeczne z Konstytucją. Aby posiąść tę wiedzę nie trzeba koniecznie siedzieć na sali – zresztą każda rozprawa transmitowana jest w Internecie! – wystarczy przeczytać uzasadnienie i wyciągnąć wnioski. Nad salą wisiało pytanie: ale czy ci, co powinni, czytają? Po Prezesie TK Andrzeju Rzeplińskim głos zabierali kolejno Prezydent, Premier, Marszałek Sejmu i Wicemarszałek Senatu. Z wystąpień tych wynikało, że wszyscy dokładają starań,
aby prawo było coraz lepsze, chwalili Trybunał, podkreślali ogromne znaczenie dobrego prawa. Osobiście byłem troszkę zdziwiony, bo na co dzień obserwuję raczej coś zupełnie innego,
ale – pomyślałem sobie – być może ulegam czarnowidztwu. Kiedy jednak głos zabrała p. Irena Lipowicz, Rzecznik Praw Obywatelskich, okazało się, że przy niej jestem wręcz optymistą. Już na samym wstępie Pani Rzecznik stwierdziła, że w jej ocenie w 2011 r. nastąpiło pogorszenie jakości stanowionego prawa. Przykłady? Kodeks karny w ciągu jednego roku nowelizowany był 11(!) razy, a kodeks cywilny – 12(!!) razy. Kodeks wyborczy wprawdzie uchwalono, ale w okresie między uchwaleniem a wejściem w życie Sejm zdążył go jeszcze 4 razy znowelizować! Rząd nie wydał jeszcze 128 rozporządzeń wykonawczych, bez których ustawy nie mogą prawidłowo funkcjonować. Przy słynnej ustawie o refundacji leków rząd wprawdzie rozporządzenie wydał, ale dopiero po siedmiu miesiącach od jej uchwalenia, na kilka dni przed datą wejścia w życie, czym kompletnie zaskoczył lekarzy, aptekarzy i oczywiście pacjentów. Sejm nie poprawił ustawy o fi nansowej pomocy dla ofi ar przestępstw, w efekcie 80-letnia ofi ara pobicia musiała iść do sądu, gdzie ze względu na niejasne przepisy nie tylko nic nie uzyskała, ale po dwóch latach procesu musiała zapłacić 2 tys. zł kosztów sądowych (!). I tak dalej i temu podobne…Niestety, tych słów prawdy nie wysłuchali już Prezydent, Premier i Marszałkowie Sejmu i Senatu, bo tuż przed wystąpieniem p. Lipowicz wyszli do innych zajęć. Być może ważniejszych, ale jakie ważniejsze zadania niż ulepszanie prawa miał minister sprawiedliwości, który też wyszedł? Do zobaczenia za rok, na kolejnym spotkaniu w Trybunale.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: Mieszkaniec.pl
środa, 6 czerwca 2012
ECHO TARGÓWKA: Emerytury? Proponuję rozejm
Batalia o podwyższenie wieku emerytalnego szczęśliwie
za nami. Szczęśliwie, bo jest to reforma konieczna. Poza tym trudno już
było spokojnie słuchać tego, co miała do powiedzenia na temat propozycji
rządowych część opozycji.
Związki zawodowe grożą dalszymi protestami, liczę jednak
na ostudzenie emocji i zdrowy rozsądek Polaków. Demografia ma swoje
prawa. Żyjemy coraz dłużej, a jednocześnie rodzi się coraz mniej dzieci.
W niedalekiej przyszłości liczba emerytów niemal zrówna się z liczbą
pracujących. W 1999 r., aby nie zabrakło w ZUS-ie pieniędzy na
świadczenia, zmieniliśmy sposób naliczania emerytur, uzależniając ich
wysokość nie od wynagrodzeń z wybranych lat, lecz składek nagromadzonych
przez cały okres zatrudnienia. Pozostawienie bez zmian wieku emerytalnego oznacza mizerne emerytury, prawie dwukrotnie niższe niż obecnie.
Niestety, przy pozostawieniu bez zmian wieku emerytalnego, oznacza to
mizerne emerytury, prawie dwukrotnie niższe niż obecnie. Mało kto zdaje
sobie z tego sprawę, bo świadczenia z nowego systemu nie są jeszcze
wypłacane. Ochroniliśmy więc budżet, a teraz musimy ochronić emerytów i
wydłużenie okresu pracy ma temu służyć. Jest to następny krok podjętej w
1999 r. reformy i odpowiedzialny rząd nie może od niego uciec. Nie może
też czekać do momentu, aż pierwsze tego rodzaju emerytury zaczną być
wypłacane, bo wtedy wszyscy słusznie zapytają, dlaczego nie podjęto
działań ochronnych wcześniej. Rozejm do 2020 r. Ciekawe jest, że nowy system znacznie bardziej
promuje dłuższy staż pracy niż stary. W starym wydłużenie stażu o siedem
lat powodowało wzrost emerytury o 10%, a więc uprawnieni do emerytury
dochodzili do wniosku, że im się nie opłaca dłużej pracować. W nowym
emerytura rośnie dzięki temu o ponad 70%! Szkoda, że rząd nie przedstawił tych argumentów
wcześniej i oddał pole opozycji, która wykazała się lepszym refleksem i
nastawiła znaczną część społeczeństwa przeciw reformie.
W obecnym stanie rzeczy proponuję politykom i
związkowcom rozejm do 2020 r. - do tego czasu niewiele się bowiem
zmieni. Zgodnie z ustawą, wiek emerytalny wydłuży się jedynie o dwa
lata, a na to także większość opozycji byłaby w stanie przystać. W ciągu
ośmiu lat rozejmu będzie czas się zorientować, jak reforma funkcjonuje w
praktyce, czy towarzyszą jej wystarczające dostosowania na rynku pracy
oraz w dziedzinie opieki zdrowotnej. Jeżeli okaże się, że z różnych
powodów, także niezależnych od Polski, nic z tego nie wychodzi, to
przecież proces wydłużania wieku emerytalnego będzie można zatrzymać.
Zachowajmy więc zdrowy rozsądek.
Autor jest byłym marszaMarek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: gazetaecho.pl
czwartek, 24 maja 2012
MIESZKANIEC: Niech gra muzyka
Czasy, gdy Praga była pustynią intelektualną i kulturalną, odchodzą już do bezpowrotnej przeszłości. Mnożą się teatry. To już nie tylko dźwigające piękną tradycję teatry Powszechny i Rampa, ale także kilka teatrów tzw. offowych, czyli działających poza głównym nurtem, w pomieszczeniach nieczynnych już fabryk i magazynów – a takich gdzie jak gdzie, ale na Pradze nie brakuje.
Wymienię więc tylko słynną już Fabrykę Trzciny na Otwockiej, teatr Akademia na 11 Listopada, teatr Lubelska 30/32 czy teatr Konsekwentny w dawnej wytwórni wódek „Koneser” (ich spektakl pt. „…i póki śmierć nas nie rozłączy” to prawdziwa rewelacja) – a to tylko niektóre miejsca interesujących wydarzeń artystycznych. Są też – zwłaszcza na Starej Pradze – galerie i wernisaże, są kluby i restauracje, oferujące inny rodzaj wrażeń, niż wymuskane i trochę „plastikowe” obiekty na lewym brzegu. To, czego dotychczas brakowało, to wydarzenia muzyczne. Oczywiście, porywający utwór „Koko, koko, Euro spoko” będzie zapewne radośnie śpiewany na praskim Stadionie Narodowym, a być może później zasili śpiewniki piosenki biesiadnej – ale tu chodzi o muzykę, bez której nie byłoby „Koko”, czyli o muzykę klasyczną. Przez długie lata na prawym brzegu ani nie było jej gdzie grać, ani nie było komu. Opera Narodowa, Opera Kameralna, Filharmonia, festiwale muzyczne – wszystko na lewym brzegu. Na Pradze melomanom pozostały tylko kościoły (Floriańska, Kawęczyńska), w których od czasu do czasu można było posłuchać innej, niż „Koko” muzyki, tej, która łagodzi obyczaje i łączy ludzi na całym świecie. Śpieszę więc poinformować, że „na tym odcinku coś drgnęło”. Znakomita orkiestra Sinfonia Varsovia znalazła stałą siedzibę przy Grochowskiej, a że na zapleczu powstaje sala koncertowa na 500 miejsc – to będzie i gdzie grać. Na Targówku powołano do życia dzielnicową (!), kameralną orkiestrę symfoniczną, co jest ewenementem na skalę nie tylko warszawską. I żadni tam amatorzy, ale autentyczni muzycy, grający aktualnie lub w przeszłości w najlepszych polskich orkiestrach. Połączył ich patriotyzm lokalny, bo mieszkają na Targówku i chętnie uświetniają niektóre imprezy dzielnicowe Mozartem, Chopinem czy Bachem. Praga potrzebuje jednak także stałej, corocznej imprezy muzycznej. Jest taka szansa. W czasie długiego weekendu majowego w Centrum Kultury na Podskarbińskiej odbył się festiwal Polskich Akademii Muzycznych. Przyjechali i wspaniale zagrali profesorowie i ich najlepsi uczniowie z ośmiu miast. Festiwal zorganizował niezmordowany prof. Jarosław Drzewiecki, wybitny pianista i juror, m.in. Konkursu Chopinowskiego. Z przyjemnością objąłem patronat nad tym festiwalem i pomogłem w znalezieniu sponsora (bez pieniędzy ani rusz), bo jest szansa, aby stał się on muzyczną wizytówką Pragi. Prof. Drzewiecki już zapowiedział, że w przyszłym roku na Pragę zjadą najlepsi artyści z Europejskich Akademii Muzycznych! Zaprawdę, powiadam Wam: nastanie czas, gdy lewobrzeżni melomani będą tłumnie przybywać na Pragę!
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło: Mieszkaniec.pl
poniedziałek, 14 maja 2012
ECHO TARGÓWKA: Minusy dla Senatu, plus dla Mongoła
Senat się ostatnio nie popisał. I to dwukrotnie. Jedna wpadkę zaliczył za sprawą większości senatorów, druga miała jednego bohatera, a raczej antybohatera. Obie są jednak bardzo przykre.
Podstawową rolą Senatu jest naprawianie błędów Sejmu,
troska o dobre, precyzyjne, zgodne z techniką legislacyjną prawo.
Niestety, większość senacka uznała, że na poprawki nie ma czasu, bo
mistrzostwa tuż, tuż, a towarzystwa lotnicze muszą się przygotować do
nowych regulacji. A że regulacje są, zdaniem prawników, w dużym stopniu
niejasne, niedokładne i pozostawiają zbyt daleko idącą swobodę
interpretacyjną? No cóż. Jak powiedział w trakcie debaty senator
Stanisław Kogut, zasady procesu legislacyjnego powinny być
przestrzegane, ale piłka to jest sport narodowy Rzeczypospolitej, (więc
jest ważniejsza? - M.B.), a na Euro 2012 musimy zarobić.
Właśnie senator Kogut jest wspomnianym wyżej
antybohaterem. Pewnie większość czytelników widziała w telewizji lub w
internecie jego zachowanie podczas meczu Kolejarza Stróże, którego jest
wiceprezesem, z GKS Katowice. Okrzyki: Sędzia ty dziadygo. Za co
szmaciarzu, dajesz kartkę? Ty gnoju, ty idioto, ty matole. Szkoda na
mecze przychodzić, jak taki idiota sędziuje. Kretynie, do budy wejdź. Ty
Mongole! - należały do tych łagodniejszych. Inne musiałbym wykropkować.
Kibice GKS zestawili je z jego wcześniejszymi wypowiedziami m.in. dla
TV Trwam: Jako katolik mam przykazanie miłości. Nie chcę nikogo obrazić,
bo dla mnie człowiek to jest świętość. Polak do Polaka nie może zionąć
taką nienawiścią. Parlamentarzystami powinni być ludzie o ogromnych
autorytetach. Bo jeżeli my będziemy do takich sytuacji dopuszczać, to
jakie autorytety będzie miała młodzież. Żadnych.
Medycyna nazywa takie przypadki pomrocznością jasną,
albo rozdwojeniem jaźni, a lud po prostu obłudą. Nie jestem pewien, czy
da się to wyleczyć, bo jak widać senator nie traci dobrego samopoczucia.
Ciekaw jestem, czym się zakończyło jego spotkanie z
Bilguunem Ariunbaatarem, znanym z telewizji satyrykiem i dziennikarzem
pochodzenia mongolskiego, który pojawił się w Senacie, bo jak
powiedział, wezwanie "Ty Mongole" uznał za zaproszenie. Stawiłem się i
czekam - tłumaczył rozbawionym dziennikarzom.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
źródło:gazetaecho.pl
czwartek, 19 kwietnia 2012
MIESZKANIEC: Tym ludziom warto pomóc!
30 kwietnia - ostateczny termin rozliczenia PIT-ów jest tuż, tuż. W poprzednim numerze „Mieszkańca” zachęcałem Państwa do przekazania 1% swojego podatku nie do budżetu, ale na jedną działających na praskimi dziećmi i młodzieżą.
Organizacje te opiekują się chorymi i niepełnosprawnymi dziećmi, a zdrowym wypełniają czas wolny, chroniąc je przed zejściem na drogę uzależnienia lub przestępstwa. Nie są one na tyle znane i bogate, aby reklamować się w telewizji i gazetach, ale działają w naszym sąsiedztwie i na naszą rzecz, więc tym bardziej zasługują na nasze wsparcie. Dwa tygodnie temu przedstawiłem Państwu dwie takie organizacje: „Otwarte Drzwi”(KRS-0000080010) i „Wspólne Podwórko” (KRS-0000209533), dziś prezentuję pozostałe.Trzecia organizacja to Stowarzyszenie „Mierz Wysoko” (KRS-0000228527) z ul. Brzeskiej, kierowane przez p. Martę Kaszubską. Kto choć raz zapuścił się na Brzeską, wszedł w jej podwórka, a być może posunął się tak daleko, że zajrzał do klatek schodowych, musiał zadać sobie pytanie o warunki, w jakich mieszkają tam ludzie, a zwłaszcza dzieci. I właśnie tymi dziećmi zajmuje się świetlica na Brzeskiej 20. To dla nich - i co ważne razem z nimi - ich dorośli przyjaciele prowadzą zajęcia artystyczne, edukacyjne i sportowe. Z nimi odrabiają lekcje, tańczą, fotografują i organizują teatr. Fundacja „Dzieci Niczyje” (KRS-0000204426) opracowała i wdrożyła tzw. Program Praski. Jego celem jest ochrona dzieci przed krzywdzeniem ich przez dorosłych. Prowadzone są zajęcia terapeutyczne i spotkania z rodzicami. Działa telefon zaufania, w razie potrzeby przeprowadzane są interwencje. Z kolei Grupa Pedagogiki i Animacji Społecznej na Pradze (KRS-0000021174) to tzw. Streetworkers, czyli ludzie, pracujący z dziećmi ulicy i na ulicy. Wchodzą do ciemnych, brudnych i zaniedbanych miejsc, gdzie na co dzień przebywają odrzucone i niechciane dzieciaki. Chodzą z nimi do kina, teatru, wyjeżdżają na wakacje, uczą i wychowują. Katolicki Ruch Antynarkotyczny „KARAN” (KRS-0000011861) to kolejna praska organizacja. Sama jej nazwa mówi o profilu działalności. Wysokokwalifi kowana kadra psychologów i terapeutów walczy z patologiami i uzależnieniem od narkotyków wśród dzieci i młodzieży w 6-ciu świetlicach na terenie Pragi. Uczą także rodziców, jak postępować z uzależnionymi dziećmi. Jak przekazać 1% swojego podatku? Tych, którzy tego jeszcze nie robili, informuję, że szczegółowa instrukcja znajduje się na 5-ej stronie poprzedniego numeru „Mieszkańca”. Jak tam dotrzeć? Komputer pomoże. Wpisujemy adres: www.mieszkaniec. pl, potem klikamy w zakładkę „archiwum”, potem w „Mieszkańca” nr 7 i przesuwamy się do strony nr 5. A potem wystarczy już tylko nie zapomnieć o praskich społecznikach przy wypełnianiu PIT-u. Powodzenia!
Organizacje te opiekują się chorymi i niepełnosprawnymi dziećmi, a zdrowym wypełniają czas wolny, chroniąc je przed zejściem na drogę uzależnienia lub przestępstwa. Nie są one na tyle znane i bogate, aby reklamować się w telewizji i gazetach, ale działają w naszym sąsiedztwie i na naszą rzecz, więc tym bardziej zasługują na nasze wsparcie. Dwa tygodnie temu przedstawiłem Państwu dwie takie organizacje: „Otwarte Drzwi”(KRS-0000080010) i „Wspólne Podwórko” (KRS-0000209533), dziś prezentuję pozostałe.Trzecia organizacja to Stowarzyszenie „Mierz Wysoko” (KRS-0000228527) z ul. Brzeskiej, kierowane przez p. Martę Kaszubską. Kto choć raz zapuścił się na Brzeską, wszedł w jej podwórka, a być może posunął się tak daleko, że zajrzał do klatek schodowych, musiał zadać sobie pytanie o warunki, w jakich mieszkają tam ludzie, a zwłaszcza dzieci. I właśnie tymi dziećmi zajmuje się świetlica na Brzeskiej 20. To dla nich - i co ważne razem z nimi - ich dorośli przyjaciele prowadzą zajęcia artystyczne, edukacyjne i sportowe. Z nimi odrabiają lekcje, tańczą, fotografują i organizują teatr. Fundacja „Dzieci Niczyje” (KRS-0000204426) opracowała i wdrożyła tzw. Program Praski. Jego celem jest ochrona dzieci przed krzywdzeniem ich przez dorosłych. Prowadzone są zajęcia terapeutyczne i spotkania z rodzicami. Działa telefon zaufania, w razie potrzeby przeprowadzane są interwencje. Z kolei Grupa Pedagogiki i Animacji Społecznej na Pradze (KRS-0000021174) to tzw. Streetworkers, czyli ludzie, pracujący z dziećmi ulicy i na ulicy. Wchodzą do ciemnych, brudnych i zaniedbanych miejsc, gdzie na co dzień przebywają odrzucone i niechciane dzieciaki. Chodzą z nimi do kina, teatru, wyjeżdżają na wakacje, uczą i wychowują. Katolicki Ruch Antynarkotyczny „KARAN” (KRS-0000011861) to kolejna praska organizacja. Sama jej nazwa mówi o profilu działalności. Wysokokwalifi kowana kadra psychologów i terapeutów walczy z patologiami i uzależnieniem od narkotyków wśród dzieci i młodzieży w 6-ciu świetlicach na terenie Pragi. Uczą także rodziców, jak postępować z uzależnionymi dziećmi. Jak przekazać 1% swojego podatku? Tych, którzy tego jeszcze nie robili, informuję, że szczegółowa instrukcja znajduje się na 5-ej stronie poprzedniego numeru „Mieszkańca”. Jak tam dotrzeć? Komputer pomoże. Wpisujemy adres: www.mieszkaniec. pl, potem klikamy w zakładkę „archiwum”, potem w „Mieszkańca” nr 7 i przesuwamy się do strony nr 5. A potem wystarczy już tylko nie zapomnieć o praskich społecznikach przy wypełnianiu PIT-u. Powodzenia!
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
Źródło: Mieszkaniec.pl
Senator warszawsko-PRASKI
Źródło: Mieszkaniec.pl
wtorek, 10 kwietnia 2012
ECHO TARGÓWKA: 1% podatku - tym ludziom warto pomóc!
W papierowym wydaniu "Echa", na ostatniej
stronie, znajdziecie Państwo dość nietypowe ogłoszenie. Jego autorzy nie
zachęcają do zakupu żadnych towarów ani usług, nie chwalą się też
własnymi osiągnięciami.
Pani poseł Alicja Dąbrowska i niżej podpisany - autorzy (i
fundatorzy) tego ogłoszenia - wydobywają z cienia organizacje i ludzi,
których codzienna praca na rzecz dzieci, młodzieży i osób wykluczonych,
zasługuje nie tylko na uznanie, ale na nasze finansowe wsparcie. Chodzi o
podatek, jaki większość z czytelników wpłaca do kasy państwowej.
Wystarczy w odpowiednią rubrykę formularza PIT wpisać kwotę równą 1%
naliczonego podatku, podać nr KRS wybranej organizacji - i część tego
podatku zamiast do budżetu trafi na konto tej organizacji, bez
najmniejszego uszczerbku dla naszej kieszeni.
Zachęcamy mieszkańców prawobrzeżnej Warszawy, aby przeznaczyli ten 1% na
organizacje działające obok nich, na Pradze czy Targówku.
Zachęcamy mieszkańców prawobrzeżnej Warszawy, aby przeznaczyli ten 1% na
organizacje działające obok nich, na Pradze Południe, Pradze Północ czy
Targówku. W ogłoszeniu nie wystarczyło miejsca na szerszą
charakterystykę i opis dokonań tych dzielnych ludzi, działających z
pasją i zaangażowaniem na rzecz naszych dzieci. Termin rozliczenia
podatku upływa 30 kwietnia, dlatego w tym i następnym felietonie
przekażę Państwu garść informacji, które powinny ułatwić dokonanie
wyboru tej jednej organizacji, której zechcecie przekazać 1% swojego
podatku.
"Otwarte drzwi"
Zacznę od Stowarzyszenia "Otwarte Drzwi",
prowadzonego od 17 lat przez Annę Machalicę-Pułtorak. Dzieci i młodzież z
ubogich rodzin, niepełnosprawni, bezdomni i bezrobotni, chorzy i
uzależnieni - wszyscy, którzy przychodzą na Targową 82, Białobrzeską 11
czy Ząbkowską 4 - zawsze natrafiają na "otwarte drzwi". Otrzymują nie
tylko pomoc charytatywną, obiad lub odzież, ale przede wszystkim - i to
jest najbardziej cenne w tym Stowarzyszeniu - pomoc i naukę, dzięki
czemu wiele z tych osób wraca do społeczeństwa, odnajduje sens i cel
życia. Wystarczy wymienić nazwy ośrodków Stowarzyszenia: Zakład
Aktywności Zawodowej, Warsztaty Terapii Zajęciowej, świetlica "Mały
Książę", Centrum Pomocy Wzajemnej, Galeria Apteka Sztuki...
Warszawskie Hospicjum dla Dzieci
A teraz o organizacji Fundacja Warszawskie Hospicjum
dla Dzieci (ul. Agatowa 10). Prezesem jest dr Artur Januszaniec. Choroba
dziecka to dramat, a nieuleczalna choroba pociechy to tragedia, którą
codziennie przeżywa wielu rodziców. Dzieci w tym stanie potrzebują
ciągłej obecności kogoś bliskiego, ale trudno to zapewnić w szpitalu. I
tu wkracza Hospicjum, którego celem jest umożliwienie nieuleczalnie
chorym dzieciom pobytu we własnych domach. Opieka i sprzęt są zapewnione
przez siedem dni w tygodniu, a rodzice nie ponoszą z tego tytułu
żadnych kosztów. Hospicjum szkoli pielęgniarki i wspiera rodziców w
żałobie. Nie sposób przecenić tej pomocy.
Za dwa tygodnie napiszę o pozostałych organizacjach. A
ogłoszenie z ostatniej strony bardzo proszę zachować i wykorzystać. Są
tam także adresy internetowe naszych stowarzyszeń. Z nich dowiedzą się
Państwo znacznie więcej.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
Źródło: www.gazetaecho.pl
Senator warszawsko-PRASKI
Źródło: www.gazetaecho.pl
czwartek, 22 marca 2012
MIESZKANIEC: Przed Euro 2012
Mistrzostwa Europy w piłce kopanej zbliżają się wielkimi krokami. A wraz z nimi rośnie niepokój, czy wszystko będzie jak trzeba. Inny jest jednak niepokój pani minister (ministry?, ministerki?) Muchy, a inny mieszkańców Pragi i okolic. Ci ostatni boją się – najogólniej mówiąc – poważnych utrudnień w codziennym życiu. Dobrze więc, że Rada Dzielnicy Praga Płd. wzięła ten temat „na warsztat” i na swoim posiedzeniu (w którym wziąłem udział) przepytała wszystkie służby, odpowiedzialne za organizację EURO-2012.
Dyskusję zdominowały trzy tematy. Pierwszy, wywołany przeze mnie, wynikał z moich doświadczeń jako kibica sportów masowych. Sporty te, często „wzmacniane” piwem, są – jak by to powiedzieć – moczopędne. Po meczu z Portugalią kibice skarżyli się na zbyt małą ilość przenośnych toalet, a że fizjologia ma swoje prawa, swój „ślad na ziemi” pozostawiali nie tylko w nadwiślańskich krzakach, ale także na okolicznych ulicach i osiedlach. Na EURO toalet wokół stadionu ma być dwa razy więcej – co oczywiście cieszy – zasugerowałem jednak, aby w dniach meczów część z nich ustawić także na Saskiej Kępie, Kamionku i w innych miejscach, wskazanych przez ciężko doświadczone lokalne społeczności. Zgodnie z obietnicą burmistrza – tak właśnie ma się stać.
Drugim tematem było rozmieszczenie w dniu meczu zakazów parkowania i wjazdu. Zakazem wjazdu objęta będzie Saska Kępa. Nie będzie on oczywiście dotyczył mieszkańców, dla których Dzielnica przygotowuje identyfikatory, ważne przez trzy lata, aby było można ich używać w trakcie innych imprez na stadionie. Identyfikatory mają być wydawane pod koniec marca, warto więc zgłosić się po nie wcześniej, bo metoda „last minute” w tym przypadku przynosi same kłopoty. Radni i goście zarzucili jednak burmistrza pytaniami o taksówki, samochody kurierskie, dostawcze itp., co zaowocowało formułowanymi na chybcika propozycjami rozwiązania tego problemu. Myślę – czemu dałem wyraz w trakcie dyskusji – że nic tu nie trzeba wymyślać. Przecież kibice nie będą przebierać się za taksówkarzy, kurierów i dostawców, aby tylko wjechać na Francuską i tam porzucić samochód. Takie pojazdy trzeba po prostu wpuszczać, kierując się zdrowym rozsądkiem. Trzeci temat, to prośba ambasady rosyjskiej o wyznaczenie terenu gdzieś na Pradze, może na Targówku, pod odrębną „strefę kibica” dla 20-30 tysięcy kibiców rosyjskich. „Strefa kibica” będzie na Placu Defilad, ale tam nie chcą. Uspokajam, że o praskiej stronie nie ma mowy, jeżeli już, to Pole Mokotowskie. Ale i z tego chyba nic nie będzie, bo UEFA musi dać zgodę na transmitowanie meczu, a na to się nie zanosi. Jest także problem zapewnienia bezpieczeństwa. Za PRL-u do ZSRR jeździły Pociągi Przyjaźni, ewentualnej wizyty polskich kiboli (bo przecież nie kibiców) w rosyjskiej strefie takim pociągiem na pewno nie będzie.
Na koniec smutna refleksja: co pokażemy gościom z zagranicy na Pradze? Stadion kosztował 2 mld zł. Gdyby choć 5% przeznaczyć na remonty 30-40 praskich kamienic, a tak…
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
Źródło: Mieszkaniec.pl
Senator warszawsko-PRASKI
Źródło: Mieszkaniec.pl
piątek, 2 marca 2012
ECHO TARGÓWKA: Czy na Targówku jest bezpiecznie?
Dwa tygodnie temu poruszyłem problemy dwóch klubów sportowych: "Drukarza" i GKP Targówek. Wykonując obowiązki senatora praskiego, zaapelowałem do władz miasta o konstruktywne podejście do tematu, zasugerowałem także pewne rozwiązania. Mam podstawy, aby przypuszczać - bardzo ostrożnie, odpukując w niemalowane drewno - że finał będzie pozytywny. Gdy tak się stanie, wrócimy do tej kwestii, a tymczasem porozmawiajmy o bezpieczeństwie mieszkańców.
Niedawno wziąłem udział w dorocznej odprawie VI Komendy Rejonowej Policji (Praga Północ, Targówek, Białołęka), w trakcie której prelegenci zaaplikowali obecnym znaczną (choć jeszcze nie śmiertelną) dawkę danych statystycznych, próbując odpowiedzieć na pytanie, czy jest bezpieczniej, czy też bezpieczniej już było. Nie będę Państwa zanudzał liczbami, choć rozumiem, że jakoś tę pracę policji trzeba mierzyć i porównywać jednych z drugimi.
Policja schwytała już jednego specjalistę od wwiercania się do baków samochodowych i ściągania z nich paliwa.
Statystyka to jednak wyjątkowo zwodnicza pani. Tak np. ogólnie przestępczość lekko zmalała, ale na Białołęce wzrosła aż o 20%. Inny przykład: średni wskaźnik wykrywalności wyniósł 50% - to całkiem nieźle. ale w tym są np. przestępstwa gospodarcze czy korupcyjne, gdzie wykrywalność jest prawie 100%, bo fakt przestępstwa wykrywa się na ogół wraz ze sprawcą, natomiast w przypadku kradzieży samochodów wykrywalność wynosi tylko 4%, a innych kradzieży - 12%. Te ostatnie przestępstwa dotyczą zwykłych obywateli, dlatego ich średnie wskaźniki statystyczne nie przekonają.
A czy wiedzą Państwo, co w żargonie policyjnym oznacza termin "czapkogodziny"? Jest to liczba godzin spędzona w terenie przez funkcjonariuszy umundurowanych (czyli w czapkach) w ciągu np. roku. Nazwa zabawna, ale sprawa poważna, gdyż to właśnie obecność patroli na ulicach w dużym stopniu decyduje o naszym poczuciu bezpieczeństwa. Otóż niestety w Warszawie liczba czapkogodzin była w 2011r. niższa o 3% niż rok wcześniej. Pocieszeniem jest jedynie fakt, że w naszym rejonie spadku (ale i wzrostu) praktycznie nie było. Tyle że na Białołęce wszystkie wskaźniki są gorsze niż na Pradze i Targówku - chyba najgorsze w Warszawie. Ale czemu tu się dziwić, jeśli na Białołęce na jednego "czapkowego" przypada 1200 mieszkańców i 1 km2 powierzchni dzielnicy, a na Pradze i Targówku - 817 mieszkańców i 0,15 km2? Tu chyba trzeba coś zmienić.
Złodziejskie preferencje wynikają także z sytuacji rynkowej. Wzrost cen benzyny wywołał popyt na tańsze paliwo, a jak jest popyt, to pojawia się i podaż. Policja praska schwytała już jednego specjalistę od wwiercania się wiertarką do baków samochodowych i ściągania z nich paliwa.
Na koniec ostrzeżenie. Latem ubiegłego roku policja schwytała złodzieja, który w tramwajach i autobusach zrywał kobietom złote łańcuszki z szyi i wyskakiwał tuż przed zamknięciem drzwi. Ten pan jest już niegroźny, ale pojawili się nowi artyści: potrafią ukraść kolczyki bez uszkadzania ucha! Zwracam się więc do wszystkich pań: bądźcie czujne!
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
Źródło: www.gazetaecho.pl
Senator warszawsko-PRASKI
Źródło: www.gazetaecho.pl
niedziela, 19 lutego 2012
ECHO TARGÓWKA: GKP i Drukarz - rozwiązania muszą się znaleźć!
Opinia publiczna została ostatnio poruszona informacjami o problemach dwóch klubów sportowych prawobrzeżnej Warszawy, a mianowicie "Drukarza" i GKP "Targówek", które nie otrzymały corocznej dotacji z ratusza.
W pierwszym przypadku chodzi o zadłużenie klubu, w drugim o źle wypełniony wniosek o dotację. Oba kluby szkolą w sumie ponad pół tysiąca dzieciaków, które zamiast szwendać się po ulicach, uprawiają sport. W mojej działalności społecznej priorytetem zawsze były i są dla mnie edukacja i wychowanie dzieci i młodzieży. Jest rzeczą oczywistą, że nie można dopuścić do zaprzestania tak potrzebnej rodzinom działalności.
W ramach senatorskiej interwencji zapoznałem się z dokumentacją i stanowiskami klubów oraz ratusza. No cóż... mogę powiedzieć, że komisja konkursowa, przyznająca dotacje, miała z czysto formalnego punktu widzenia powody, aby dotację wstrzymać. We wniosku GKP Targówek, po otwarciu koperty (a więc gdy podobno było już za późno na poprawki), okazało się, że w jednym z ośmiu miejsc, gdzie wnioskodawca powinien zastosować się do polecenia: "niepotrzebne skreślić" - nie skreślono niczego, przez co wniosek nie mógł (!) być rozpatrywany. "Drukarz" z kolei od 10 lat spiera się z miastem o wysokość czynszu za dzierżawiony teren. Zdaniem miasta płacił za mało, narosło zadłużenie i odsetki, a podmiotom zadłużonym dotacji się nie przyznaje. Z drugiej jednak strony "Drukarzowi" należą się także spore pieniądze od miasta, więc "złapał Kozak Tatarzyna"...
Odbyłem rozmowę z Renatą Popek, dyrektor Biura Sportu m.st. Warszawy. Odniosłem wrażenie , że rozumie problem i szuka najlepszego rozwiązania. Najważniejsze - co trzeba zapisać jej na plus - że w rozstrzygniętym już konkursie nie wydała (chociaż mogła) wszystkich funduszy, co daje szansę na końcowe pozytywne załatwienie wniosków naszych obydwu klubów.
Z kolei wiceprezydent Włodzimierz Paszyński zapewnił mnie, że "nikt w urzędzie nie chce klubów skrzywdzić". Taką deklarację mogę przyjąć tylko z zadowoleniem, ale jako człowiek doświadczony wiem także, że wśród serdecznych przyjaciół... i dalej coś o psach i zającu.
To zamieszanie, a ściślej jego przyczyny, skłaniają jednak do głębszych refleksji, którymi postanowiłem się podzielić z prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz. W liście do pani prezydent napisałem m.in.:
"Zadłużenie, naliczone "Drukarzowi", budzi poważne wątpliwości merytoryczne, a próba obciążenia go koniecznością spłaty kwoty kilkusettysięcznej zakrawa na jakiś absurd. Nie do przyjęcia są także sugestie znacznego podwyższenia opłat, pobieranych od rodziców.
Co do GKP Targówek (i "Drukarza" zresztą też), nie mogę powstrzymać się od bardziej generalnej refleksji. Jak to jest możliwe, że zasłużony klub - od wielu lat szkolący dzieci i młodzież - co roku nie jest pewien, czy otrzyma dotację, umożliwiającą kontynuowanie działalności? Przecież zadania klubu są znane i realizowane podobnie jak te, które realizuje Ośrodek Sportu i Rekreacji, a OSiR nie musi startować w konkursach i martwić się o dotację.
Znając Pani troskę o najmłodszych obywateli stolicy, liczę na objęcie tej sprawy Pani osobistym nadzorem. Potrzebne są przy tym szybkie działania, gdyż brak decyzji o przyznaniu środków zmusza kierownictwa obu klubów do wypowiadania umów o pracę z instruktorami oraz umów o dostawę niezbędnych dla funkcjonowania klubów usług. Grozi to przerwaniem zajęć i odesłaniem dzieci do domów na wiele miesięcy. Mam nadzieję, że Pani Prezydent do tego nie dopuści."
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
Źródło: www.gazetaecho.pl
Senator warszawsko-PRASKI
Źródło: www.gazetaecho.pl
czwartek, 9 lutego 2012
MIESZKANIEC: Sejm się śmieje
Dzięki uprzejmości redakcji będę miał możność regularnej rozmowy z Czytelnikami „Mieszkańca”. Zamierzam dzielić się z Państwem zarówno spostrzeżeniami dotyczącymi tzw. wielkiej polityki, jak i lokalnych spraw oraz informować o działaniach, które będę podejmował. Liczę przy tym na obustronną wymianę poglądów. Chciałbym, żeby to była właśnie rozmowa, a nie tylko moje wynurzenia.
Ostatnio wiele się dzieje – refundacja leków, kłopoty finansowe ratusza, umowa ACTA, ale żeby od razu nie strzelać z „armaty”, postanowiłem na początek pokazać Państwu trochę inną, mniej znaną twarz parlamentu.
Ujawniła się ona m.in. w debacie nad ustawą budżetową. Jak co roku była feeria dowcipów i bon motów, w których ginęły nieliczne poważne wystąpienia. Posłowie z ławek też byli aktywni. Mikrofony tych wtrętów nie wyłapują, ale uwieczniane są one w stenogramach.
Oto próbka. Przemawia min. Jacek Rostowski, przerywa poseł Anna Paluch (PiS). Rozumiem, że panią boli, że Polacy mają się czym chwalić - Pan zrobi karierę jako psychoanalityk, proszę się nie zajmować polityką. Głos z sali: Nudny jest i powtarza się. Znowu A. Paluch: Litości, krócej, bo tu uśniemy.
Wśród krytyków budżetu (tu wachlarz inwektyw: kłamliwe założenia, fikcyjne oszczędności, kreatywna księgowość, tuszowanie rzeczywistości, ukrywanie realnego deficytu) był Sławomir Kopyciński (Ruch Palikota). Minister Rostowski chce wiedzieć, czy poseł odwoła swoje słowa, gdy budżet zostanie zrealizowany. Janusz Palikot: Dobra butelka whisky się znajdzie. Głos z sali: I cygaro. Minister Rostowski: Cygar nie palę. Poseł Renata Zaremba (PO): I kadzidełko. A S. Kopyciński zamiast odwołania zadeklarował noszenie koszulki z napisem „Kocham Jacka Rostowskiego”.
W Senacie też bywa wesoło, ale nie aż tak. Ostatnio rozbawił salę senator Leszek Czarnobaj, który podczas debaty nad ustawą o refundacji leków powiedział, że przeciw tej ustawie „każdy grał swoim interesem”. Skojarzenie było podobne jak w trakcie wystąpienia marszałka Józefa Zycha w Sejmie, podczas którego padło słynne „Nie po raz pierwszy staje mi… (sala pokłada się ze śmiechu) … przed oczami”. Myślę, że słowa senatora Czarnobaja choć inny był ich kontekst, doskonale oddają ducha debaty budżetowej. A swoją drogą, gdyby posłowie tyle wysiłku co w żarciki wkładali w meritum obrad, budżet z pewnością byłby lepszy. I tak dobrze, że wyborcy wszystkiego nie słyszą. Serdecznie pozdrawiam.
Ostatnio wiele się dzieje – refundacja leków, kłopoty finansowe ratusza, umowa ACTA, ale żeby od razu nie strzelać z „armaty”, postanowiłem na początek pokazać Państwu trochę inną, mniej znaną twarz parlamentu.
Ujawniła się ona m.in. w debacie nad ustawą budżetową. Jak co roku była feeria dowcipów i bon motów, w których ginęły nieliczne poważne wystąpienia. Posłowie z ławek też byli aktywni. Mikrofony tych wtrętów nie wyłapują, ale uwieczniane są one w stenogramach.
Oto próbka. Przemawia min. Jacek Rostowski, przerywa poseł Anna Paluch (PiS). Rozumiem, że panią boli, że Polacy mają się czym chwalić - Pan zrobi karierę jako psychoanalityk, proszę się nie zajmować polityką. Głos z sali: Nudny jest i powtarza się. Znowu A. Paluch: Litości, krócej, bo tu uśniemy.
Wśród krytyków budżetu (tu wachlarz inwektyw: kłamliwe założenia, fikcyjne oszczędności, kreatywna księgowość, tuszowanie rzeczywistości, ukrywanie realnego deficytu) był Sławomir Kopyciński (Ruch Palikota). Minister Rostowski chce wiedzieć, czy poseł odwoła swoje słowa, gdy budżet zostanie zrealizowany. Janusz Palikot: Dobra butelka whisky się znajdzie. Głos z sali: I cygaro. Minister Rostowski: Cygar nie palę. Poseł Renata Zaremba (PO): I kadzidełko. A S. Kopyciński zamiast odwołania zadeklarował noszenie koszulki z napisem „Kocham Jacka Rostowskiego”.
W Senacie też bywa wesoło, ale nie aż tak. Ostatnio rozbawił salę senator Leszek Czarnobaj, który podczas debaty nad ustawą o refundacji leków powiedział, że przeciw tej ustawie „każdy grał swoim interesem”. Skojarzenie było podobne jak w trakcie wystąpienia marszałka Józefa Zycha w Sejmie, podczas którego padło słynne „Nie po raz pierwszy staje mi… (sala pokłada się ze śmiechu) … przed oczami”. Myślę, że słowa senatora Czarnobaja choć inny był ich kontekst, doskonale oddają ducha debaty budżetowej. A swoją drogą, gdyby posłowie tyle wysiłku co w żarciki wkładali w meritum obrad, budżet z pewnością byłby lepszy. I tak dobrze, że wyborcy wszystkiego nie słyszą. Serdecznie pozdrawiam.
Marek Borowski
Senator warszawsko-PRASKI
Senator warszawsko-PRASKI
Źródło: Mieszkaniec.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)