poniedziałek, 18 marca 2013

ECHO TARGÓWKA: Nasze drogie śmieci

O tym, że ze śmieciami radzimy sobie niezbyt dobrze, świadczy choćby wygląd lasów, w których co i rusz straszą sterty rozmaitych odpadów. Taniej jest wyrzucić je w lesie lub nad rzeką, zamiast odstawiać na przeznaczone do tego wysypiska i płacić za składowanie. Wprawdzie grozi za to kara, ale sprawców trudno złapać na gorącym uczynku. Proceder ten ma ukrócić ustawa, która zacznie obowiązywać od 1 lipca br. Do jej przyjęcia zobowiązywały Polskę wytyczne Unii Europejskiej dotyczące m.in. segregowania i przetwarzania śmieci. Obecnie tylko ok. 30% mieszkańców miast segreguje śmieci, przy czym jest to kwestią ich dobrej woli. Na mocy nowej ustawy za to, co dzieje się ze śmieciami, będą odpowiadały gminy, a nie - jak dotąd - właściciele nieruchomości. Zatem spółdzielnie, wspólnoty mieszkaniowe, czy też mieszkańcy nie będą płacić za odbiór śmieci wybranym przez siebie firmom, lecz gminie. Ta zaś wyłoni w drodze przetargu firmy i zawrze z nimi umowy. Z perspektywy kraju, wszystko wydaje się logiczne i zrozumiałe, z perspektywy gminy - już nie zawsze. W Warszawie wątpliwości nagromadziło się szczególnie dużo. Śmieci stąd raczej nie trafiają do lasów, więc koronny argument za zmianami nie przekonuje. Poza tym jak coś dobrze działa, to po co to zmieniać? Zamiast lepiej, może być gorzej. Najbardziej jednak bulwersuje warszawiaków to, ile będą musieli płacić za odbiór śmieci. Byłem na sesji rady Warszawy, na której radni przyjęli stawki zaproponowane przez ratusz, wysłuchałem burzliwej dyskusji i wyjaśnień prezydenta, ale nie do końca wyzbyłem się wątpliwości. Po pierwsze, z mojego sondażu w praskich spółdzielniach mieszkaniowych wynika, że miesięcznie za wywóz śmieci (także niesegregowanych) pobierają one od lokatorów 9-10 zł. Opłata dla miasta wyniesie zaś nawet 19,5 zł od osoby za śmieci posegregowane, a przy braku segregacji o 40% więcej. Padła obietnica, że właściciele (często samotni emeryci), dla których opłaty okażą się zbyt wielkim ciężarem, otrzymają pomoc. Dlaczego więc pomocy od razu nie uchwalono? Prezydent Kochaniak tłumaczył, że śmieci będzie więcej (nie bardzo rozumiem dlaczego, ale wynika to z badań) i zapłacimy drożej za ich składowanie, by nie kalkulowało się wywozić ich do lasu. W sumie, jak wylicza miasto, koszty wzrosną o 40-50%, ale to oznacza, że powinno się pobierać od osoby 14-15 zł, a nie 19,5 zł. Na sesji podawano przykłady opłat ustalonych w okolicznych gminach. Wszędzie są niższe! Po drugie, padła obietnica, że jeżeli wpływy z opłaty śmieciowej będą wyższe niż wydatki, bo np. firmy wyłonione z przetargu zaoferują niższe ceny niż założono w kalkulacji, to miasto obniży stawki. Trzymam za słowo. Zastanawiam się jednak, dlaczego nie zrobiono przetargu wcześniej? Firmy też umieją liczyć. Jest ryzyko, że dostosują oferty cenowe do opłat ustalonych dla mieszkańców i o obniżce tych opłat będziemy mogli zapomnieć. Po trzecie, dlaczego właściciele domków jednorodzinnych są traktowani inaczej niż osoby zamieszkujące w blokach, to jest mają płacić 89 zł miesięcznie, nawet jak żyją w pojedynkę, bez względu na ilość wytwarzanych śmieci? Czy nie jest to rozwiązanie dyskryminujące, niekonstytucyjne? Poza tym do tej pory firmy brały od domku po 40 zł, czyli ponad dwukrotnie mniej, przy czym często jedną ulicę obsługiwało kilka firm. Teraz będzie umowa z jedną firmą, więc koszty będą niższe a nie wyższe! Znowu padła obietnica, że właściciele (często samotni emeryci), dla których opłaty okażą się zbyt wielkim ciężarem, otrzymają pomoc. Dlaczego więc pomocy od razu nie uchwalono?
Generalnie z ustawą "śmieciową" od początku były problemy, zabrakło bowiem porządnych konsultacji. Dzięki senatowi została poprawiona, czy jednak od 1 lipca wszystko będzie dobrze działać? Sądząc po obradach rady Warszawy obawiam się, że temat śmieci - który do tej pory wydawał się marginalny - będzie nam zaprzątać głowę jeszcze długo. 

 Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.gazetaecho.pl

czwartek, 7 marca 2013

MIESZKANIEC: Kiedy będzie lepiej i dlaczego?

Pytanie to padło pół żartem, pół serio w Senacie podczas 7-godzinnej debaty o sytuacji w ochronie zdrowia. Nie stawił się na nią minister Bartosz Arłukowicz, co wzbudziło wielkie niezadowolenie senatorów opozycji, ale wiceminister Sławomir Neumann, choć nie jest lekarzem, dzielnie go zastąpił, odpowiadając wyczerpująco na wiele szczegółowych pytań na temat różnych chorób, procedur, pieniędzy na leczenie itd. Doczekał się nawet z tego tytułu pochwał i gratulacji nie tylko ze strony swoich kolegów z PO, ale także senatorów z PiS(!). „Bardzo serdecznie dziękuję za to, że pan tu z nami wytrzymał. Dziękujemy za pana trud, wysiłek” – powiedział na koniec wicemarszałek Stanisław Karczewski (PiS). Rzadko można usłyszeć takie słowa w polskim parlamencie (a jeśli, to tylko w Senacie!), więc z przyjemnością je cytuję. Nie oznacza to, że opozycji spodobał się program przedstawiony przez ministra. Jak przekonywał senator Karczewski, (budząc wesołośćsali), w polskiej służbie zdrowia będzie lepiej wtedy, kiedy PiS zwycięży i przejmie władzę.W wystąpieniach ministra nie brakowało jednak przykładów na to, że w niektórych dziedzinach sytuacja się poprawia. Szczególnie ucieszył mnie fakt, że „Narodowy Fundusz Zdrowia zaczął kontraktować leczenie stomatologiczne w szkołach. Takie gabinety wracają do szkół w wielu województwach. Efekty są lepsze i gorsze, ale to jest dopiero początek”. Po prostu „szkoła musi chcieć zorganizować u siebie gabinet, stomatolog musi chcieć zawrzeć kontrakt i NFZ musi chcieć za to zapłacić. Z tym ostatnim problemu już nie ma” - dowodził minister. Są też pieniądze norweskie na realizację dwóch projektów w zakresie stomatologii dziecięcej w szkołach. Najbardziej zainteresowały mnie jednak obietnice na przyszłość. Skrupulatnie wypisałem te najważniejsze proponuję Czytelnikom, by wycięli ten felieton, przypięli go do drzwi i odhaczali, co z tych obietniczostało zrealizowane. Pierwsza została już zrealizowana – to tzw. e-WUŚ, czyli Elektroniczna Weryfikacja Uprawnień Świadczeniobiorców za pomocą numeru PESEL i dowodu osobistego, a nie jak dotychczas, druków RMUA i tym podobnych dokumentów. Pacjenci są zadowoleni, ale lekarze w szpitalach mają szereg uwag krytycznych. Poza tym dręczy mnie pytanie, czy warto było wydać kilkaset milionów złotych na sprawdzanie uprawnień do leczenia, jeśli każdy polski obywatel ma do tego konstytucyjne prawo. Być może czegoś nie wiem, ale jakoś nikt tego nie wyjaśnił. Następny krok to Internetowe Konto Pacjenta. Znajdą się na nim dane medyczne wpisywane przez lekarzy prowadzących chorego. Oprócz tego będzie e-zwolnienie i e-recepty (w przypadku przewlekłych chorób nie trzeba będzie chodzić do specjalisty po nową receptę). System ma się zamknąć wydawaniem kart pacjenta dla ubezpieczonych w 2014 r. Wielka zmiana czeka Narodowy Fundusz Zdrowia, który ma zostać zdecentralizowany i sprowadzony wyłącznie do roli płatnika. Wszystkie inne działania, które wykonuje dzisiaj, czyli wycena świadczeń i procedur, kontrola, będzie prowadziła nowa instytucja, powołana w miejsce trzech likwidowanych. Ustawa ma być przyjęta na wiosnę tak, żeby mogła wejść w życie po wakacjach. Na wiosnę mają się też pojawić założenia do ustawy o dobrowolnych ubezpieczeniach zdrowotnych. Ponadto do Sejmu trafi ustawa o szpitalach klinicznych, nowelizacja ustawy refundacyjnej, nowelizacja ustawy o działalności leczniczej, a także ustawa o konsultantach medycznych (chodzi o większą przejrzystość ich działania). Mam nadzieję, że resort zdrowia dotrzyma obietnic i – w przeciwieństwie do ubiegłego roku - będzie co odhaczać.

Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl