wtorek, 23 kwietnia 2013

ECHO TARGÓWKA: Show Młodego Posła na sejmowej mównicy


Sejm - za sprawą dziennikarzy i samych posłów - nie przestaje się kojarzyć obywatelom z kabaretem, a w związku z tym umykają powszechnej uwadze rzeczy ważne, o których tam się mówi. Ostatnio bohaterem mediów stał się pewien młody poseł Solidarnej Polski - zwany dalej Młodym Posłem (darujmy nazwisko) - z wykształcenia politolog (co nie jest w tym przypadku bez znaczenia).
W imieniu klubu uzasadniał on wniosek o wyrażenie wotum nieufności wobec ministra transportu, Sławomira Nowaka. Mówił z dużą swadą, w lekkiej, rozrywkowej formie, przekazując jednak przy okazji sporo informacji i liczb. To nie one się jednak przebiły do telewizji (i świadomości publicznej), lecz słoik z rzekomą pluskwą, który wręczył ministrowi w trakcie swojego wystąpienia. Pluskwa na pluskwę nie wyglądała, nawet dla laika - za duża. Jak stwierdził autorytatywnie poseł Stefan Niesiołowski, entomolog, był to karaluch. Młodemu Posłowi zarzucono nieuctwo - faktycznie nie popisał się ani wiedzą, ani dobrym smakiem, ale to nie znaczy, że w merytorycznych kwestiach nie miał w ogóle racji. Co do poziomu wiedzy Młodego Posła, znacznie bardziej niż to, że pomylił karalucha z pluskwą, poruszyło mnie jego nonszalanckie podejście do liczb. Jego wystąpienie było nimi naszpikowane i w związku z tym mogło sprawiać wrażenie dobrze udokumentowanego, tyle że już na początku "podłożył się", co znacznie osłabiło moją wiarę w ścisłość jego dalszych wywodów. Stwierdził mianowicie, że Niemcy za 2,5 mld dolarów z planu Marshalla zrobili więcej, niż polski rząd za 15 mld dolarów, które otrzymał z Unii na drogi. Porównanie bez sensu, bo 2,5 mld dolarów 60 lat temu, to jakieś 18 mld dolarów dzisiaj! Dolar był wtedy po prostu znacznie więcej warty.
Poseł, który przedstawia się jako analityk, chce by "przemówiły fakty i twarde dane", nie powinien popełniać takich błędów. Takie porównania i oskarżanie na ich podstawie polskiego rządu o nieudolność w wykorzystaniu unijnych pieniędzy są bez sensu i obnażają braki w wykształceniu ekonomicznym. Inna wpadka dotyczyła wpływów zaplanowanych do budżetu z fotoradarów. Jak powiedział Młody Poseł, będą one "30 razy wyższe niż w roku ubiegłym, czyli o 300 mld większe". Oczywiście, w budżecie wpływy z mandatów za przekroczenie prędkości nie powinny być w ogóle planowane, ale 300 mld zł to wartość całego budżetu! Taki lekceważący stosunek do liczb utrudnia poważną dyskusję. Jakby tego było mało, na koniec Młody Poseł ujawnił też braki w wykształceniu historycznym. Polemizując z Donaldem Tuskiem zarzucił mu, że stosuje standardy PRL, ponieważ każdą krytykę swojego rządu traktuje jak krytykę państwa polskiego. "Ja tę retorykę znam, bo dobrze się uczyłem historii. Wie pan, kto tak mówił? Stanisław Gomułka. On za każdym razem utożsamiał swoją krytykę z krytyką państwa" - oświadczył Młody Poseł. A jednak poseł kiepsko się uczył historii, bo chodziło oczywiście o Władysława Gomułkę. Stanisław Gomułka jest ekonomistą.
Czy po tym wszystkim ktoś jeszcze był w stanie zauważyć, że Młody Poseł jednak miał trochę racji? Oddzielić ziarno od plew? Ta debata nasunęła mi jeszcze jedną refleksję, istotną chyba dla wszystkich polityków. Trzeba miarkować swoje obietnice, bo to z nich, a nie z konkretnych wyników jesteśmy rozliczani. Rząd Platformy Obywatelskiej zrobił dużo dla rozwoju infrastruktury, więcej niż jego poprzednicy, ale... obiecał znacznie więcej, więc zamiast się chwalić, musi się tłumaczyć. 

 Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.gazetaecho.pl

czwartek, 11 kwietnia 2013

MIESZKANIEC: Bezdomni - wstydliwy problem

Ostatnio wziąłem udział w zorganizowanej przez praskie stowarzyszenie „Otwarte Drzwi” konferencji na temat sposobów zapobiegania, pomagania i wychodzenia z bezdomności. Przybyli przedstawiciele władz, organizacji pozarządowych, psychologowie, lekarze, prawnicy. Nie zabrakło także osób, którym udało się z bezdomności wyjść. Bezdomność – to w cywilizowanym, europejskim kraju, jakim jest Polska, sprawa bardzo wstydliwa. Źle ubranych, zarośniętych, koczujących w pustostanach, na działkach czy klatkach schodowych ludzi staramy się nie zauważać i omijamy szerokim łukiem. Niejednokrotnie słyszałem, że „oni chyba nie chcą, żeby im pomóc, są przecież organizacje pomocowe, schroniska itp.” Jakaś prawda w tym stwierdzeniu jest, ale dalece nie cała. Ludzie tracą dach nad głową z bardzo różnych przyczyn: rozpad rodziny, uzależnienia, pobyt w więzieniu, zaburzenia psychiczne, przemoc domowa. Następuje utrata pracy i dochodów. Wymienione wyżej przyczyny bezdomności pokazują, że zjawiska tego nie da się całkiem wyeliminować. W bogatych krajach, jak Australia, Szwecja czy Finlandia, liczba bezdomnych wynosi 1 do 2 promille liczby mieszkańców, podczas gdy w Polsce wskaźnik ten wynosi prawdopodobnie (bo statystykę tu mamy nieprecyzyjną) miedzy 1,2 a 1,7 promille (czyli od 45 do 65 tys. osób). Rzecz jednak w tym, że w tych pierwszych krajach funkcjonują dobrze skonstruowane programy, które dość szybko wyprowadzają ludzi z bezdomności, podczas gdy w Polsce – mówiono o tym także na konferencji – działania są niedostateczne i kiepsko skoordynowane. Przyjmuje się, że okres 1-2 lat bez własnego dachu nad głową to okres ostrzegawczy, dający jeszcze szanse na pozytywne rozwiązanie, ale już po trzech latach zaczyna się tzw. okres adaptacyjny, czyli
przyzwyczajanie się do tego stanu. I w tym problem, bo w Polsce aż dwie trzecie bezdomnych pozostaje bezdomnymi dłużej, niż 3-5 lat. Ale to nie jest jedyny problem. Załóżmy, że mamy już dobre, skoordynowane i efektywne programy działania, dzięki którym bezdomny jest gotów do podjęcia pracy i wejścia „na nową drogę życia”. Ale gdzie będzie mieszkał?! O zakupie mieszkania czy kredycie hipotecznym nawet nie może marzyć. Mieszkań komunalnych (w tym socjalnych) prawie się u nas nie buduje. Rozwiązaniem mogłyby być – jak w wielu innych krajach – tanie mieszkania na wynajem, budowane przez prywatnych deweloperów. Ci jednak się do tego nie kwapią. Wszyscy mówią to samo: „Powiedzmy, że postawimy taki dom, zaciągniemy na to kredyt, który będziemy zwracać z płaconych przez lokatorów czynszów. Ale zawsze są tacy, co nie płacą, choć ich na to stać. Gdybyśmy mogli ich eksmitować, poszukalibyśmy innych lokatorów, ale eksmisje są trudne, bo brakuje komunalnych mieszkań zastępczych. Nie zamierzamy dokładać do interesu, więc tanich mieszkań na wynajem budować nie będziemy”. Tak więc koło się zamyka. Widać wyraźnie, że budowa mieszkań komunalnych (w tym pewien procent socjalnych, o obniżonym standardzie), to nie tylko dostarczenie dachu nad głową ludziom bezdomnym lub zamieszkującym w fatalnych warunkach, ale także sposób na uruchomienie budownictwa na wynajem, niezbędnego dla młodych ludzi, zarabiających niewiele, ale pragnących się usamodzielnić. Na tym pesymistycznym obrazie sytuacji mieszkaniowej znajdujemy jeden jaśniejszy punkt – i to, o dziwo… na Pradze! Od kilku lat, bez wielkiego szumu, realizowany jest tu program budowy mieszkań komunalnych.
W zeszłym roku oddano ich około 140, a niedawno uczestniczyłem w położeniu kamienia węgielnego pod następnych około 230 mieszkań na Golędzinowie. To cieszy, a radość byłaby zupełna, gdyby tak jeszcze znalazły się pieniądze na remonty rozsypujących się kamienic…

Marek Borowski
Senator warszawsko - PRASKI
źródło: www.Mieszkaniec.pl